bullet train

Dzień dobereł, ja przychodzę z… paździerzem. Tak, dobrze widzicie tytuł: „Bullet train” z 2022. Nie jest to niestety pomyłka, choć muszę powiedzieć, że się zdziwiłam, bo wszyscy recenzenci powtarzali jak mantrę: „to jest zajebisty film”. I co? I pstro. David Leitch wyreżyserował coś, co nadaje się… właściwie do niczego się nie nadaje, może poza Bradem Pittem.

* * *

Sam pomysł sugeruje, że będzie świetna zabawa, klimatem przypominająca „Nobody” czy „Killa Billa” – i chociaż konwencja tych filmów jest inna, to jednak rozwalanka, rozwalanka i jeszcze raz rozwalanka w nich występuje na maksa. Ale, coś tu poszło nie tak. „Bullet train” do pięt nie dorównuje „Nobody”, a „Kill Bill” staje się przy tym naprawdę wybitną powieścią. Zresztą, może i jest zważywszy na głupoty zawarte w historii Leitcha.

Zacznijmy od początku. Nasi bohaterowie wpadają do shinkansena, zwanym z angielska „bullet train”. I na początku widzimy, że pociąg jest pełen pasażerów, występuje ok. 55 statystów. Ale im bliżej końca, tym robi się dziwniej, bo nagle cały tłum przestaje istnieć; ba – nie pomaga nawet scenka z nowymi pasażerami, którzy niby to wchodzą do pociągu, ale jednak chyba nie, bo potem nikogo nie ma. Są tylko mordercy.

Bo widzicie – chodzi o walizkę. Wszyscy zostali najęci do wzięcia tej walizki, więc siłą rzeczy muszą się pozabijać.

Sęk jednak w tym, że dialogi tu są przedłużeniem zbędnego czasu. Może i miały być śmieszne, ale jednak nie są. Ponadto humor, który kpi z Japonii jest tandetny. I można się uśmiechnąć na uwagę Pitta: „nie kłaniają się?” po rozmowie z konduktorem, ale w momencie, gdy mamy już zabawę z mocno najeżonym technologicznie kiblem, jesteśmy po prostu znużeni i znudzeni.

Nie ma tu naprawdę nic nowego, choć domyślam się, że twórcy chcieli zrobić pełną bekę z Japonii. Tyle że znowu nie wyszło, bo po pierwsze: znikający pasażerowie. Po drugie: gdzie obsługa pociągu? To, co się tam wyprawia jest na tyle hardkorowe, że szczególnie w Japonii obsługa od razu by zatrzymała pociąg. Gdy doszło do zamachu na niego w latach 90′, wprowadzono bardzo brutalne przepisy antyterrorystyczne. A zresztą; brak reakcji obsługi – której w sumie też nie ma – jest niewiarygodny nawet w jakimś Bangladeszu. Bo na przykład, gdy odpada kawałek pociągu, to jednak… no, każdy normalny człowiek by zareagował, prawda? I ja na przykład rozumiem, że konduktorom nie zawsze się chce co przystanek przechadzać między pasażerami, ale na litość boską, widzimy pasażerów, którzy wchodzą i myślisz sobie: „oo, wchodzą do tego wagonu z trupem, zaraz ktoś zrobi alarm”. I co? I pstro. Ja rozumiem, trzeba zawiesić niewiarę; jednak tu niewiara musi być zawieszona tak wysoko, że nie dosięgam.

Kolejna kwestia: kto, kogo i dlaczego musi czy chce zabić. To jest zbyt skomplikowane. Sorry, ale ja nie oglądam tego filmu dla myślenia filozoficznego, ja chcę się odprężyć i pośmiać, popatrzeć na znakomite sceny a’la John Wick. Ale nie. Musi być przegadanie i muszą być retrospekcje, które budują chaos – bo w pewnym momencie widz się po prostu w tych wszystkich łańcuchach fabularnych gubi i macha ręką. Niech się dzieje, co chce.

To nie jest ani trochę ekscytujące.

Aktorzy może i grają dobrze, ale właściwie, co mają grać? Denne, archetypowe postacie, których jest za dużo i które nie są za ciekawe. Płatny morderca, który chce zrezygnować z zawodu, ale jednak nie może, bo dostaje ostatnie, potencjalne zlecenie? Jakaś niby-nastolatka z bordeline, która chce zabić ojca? Czarnoskóry koleś z Boliwii? Co te postacie sobą reprezentują oprócz – no właśnie – tego, że mają na celu pozamiatać innych?

Ponadto mamy tu trochę nieporozumienie z wężem boomslanga, bo tu objawy występują praktycznie od razu i – właśnie – wracając do Japonii – nie wiadomo czemu, zwierzę jest zapakowane w tym samym schowku, co reszta bagażu. Normalnie byłby w innym i generalnie, musiałby przejść kontrolę walizkową. Wiadomo, że film nie może czekać z objawami kilka godzin – nie mniej… te walizki.

Meh.

Więc mamy tu trochę taki odgrzewany kotlet. Wszystko zdaje się być wtórne, bo widzieliśmy to w innych filmach, jednak… nie ma tu duszy. Nie ma czegoś tego, co „Nobody” na przykład oferował. Film nie płynie, film nudzi do kwadratu tak, że w pewnym momencie stwierdziłam: „przewijam”.

I dobrze – bo gdyby nie to, przegapiłabym końcówkę. Ta była dobra, w sensie: najlepsza akcja filmu na końcu. Tylko szkoda, że żeby do niej dotrwać trzeba było poświęcić jakieś 1,5 h. Więc w rezultacie, widz się cieszy byle czym.

Nie polecam, chyba że bardzo, bardzo się nudzicie. Ocena: 5/10 (jeden dodatkowy punkt za Brada Pitta).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *