Na końcu napisów jest informacja „in memory”. Twórcy oddali w ten sposób hołd Donowi Ricklesowi (1926-2017) i Adamowi Burke (1971-2018). W pierwszym przypadku odszedł aktor głosowy, komik – i chyba w jakiś sposób miał wpływ na humor w Toy Story. W drugim przypadku to był animator, jego wkładu chyba nie trzeba za specjalnie wyjaśniać.
Patrząc na to pomyślałam sobie: „oho, odeszła osoba, dzięki której Toy Story miało to COŚ”.
Możecie zwalić to na kilkugodzinny seans, jednak moim zdaniem czwórka jest… taka sobie. Przede wszystkim nie ma już tego dziecinnego, dziecięcego akcentu, jaki znamy z jedynki czy dwójki. Serio! I chociaż w tej części dużo się dzieje – bo się dzieje – to… coś uciekło.
Bonnie idzie do zerówki, Chudy chce się nią zaopiekować, bo widać, że dziewczę ma stresa. I jak się domyślacie, Chudy przejawia coś w rodzaju „ojcowskiej nadopiekuńczości”, choć nie jest to taka nadopiekuńczość, jakąś możemy zaobserwować w „To nie wypanda”. Ale mimo wszystko poczułam się zmęczona tym wątkiem.
Eja, to ma być dla dzieci, a nie dla starych pryków, nieprawdaż?
Humoru jest bardzo mało – raz czy dwa się zaśmiałam.
Więc może udział Ricklesa nie był bez znaczenia dla Toy Story. Ale dobra, kolejny raz zmęczyłam się, gdy Chudy jak zwykle chciał wszystkich ratować, no i jego przywiązanie do Bonnie. To na szczęście jest trzema groszami w jego drodze bohatera, więc można to wybaczyć. Za to trzeci raz odczułam zmęczenie na widok dobrze znanej twarzy – tej blondynki znanej z pierwszego filmu. I… tak, poprawność polityczna. Musi być jedna BARDZO SILNA KOBIECA POSTAĆ W MĘSKIEJ ENERGII. Och, dżizas skrajz.
Ale mnie wcale nie chodzi o fabułę. Bo w tym przypadku bardziej bym się obawiała o kwestię „Toy Story 5” – a będzie, już zapowiedzieli.
Dwie pierwsze części mają tempo i można je nazwać takimi dziecięcymi przygodami, autentycznie czuć tam iskrę dziecka. Trzecia staje się już bardziej poważna, ale gdy docieramy do końca, to film zaskakuje.
Natomiast czwarta? Ani to za specjalnie humoru nie ma, ani też nie jest oryginalne – bo przecież gonitwę za zagubionymi ludzikami widzieliśmy już z przynajmniej dwa razy.
To nie znaczy, że jest to film słaby. Powiedziałabym raczej, że jest to film typowy dla naszych czasów (ale tę kwestię poruszę na dniach). I trzeba oddać studiom, że WIDAĆ bardzo dobrą jakość animacji. Być może wynika ona tak dobrze w porównaniu do trzech poprzednich, ale jednak szczegółowość jest tu bardzo duża.
Jest też rzecz, która jest bardzo dobra tak w wersji angielskiej, jak i polskiej.
Oczywiście, że jest to MUZYKA!
Znakomicie tworząca klimat piosenka „Druha we mnie masz” Stanisława Soyki: https://www.youtube.com/watch?v=rXGQFDOGftw , czy Tomasza Organki „Ja ci nie dam zmarnować się”: https://www.youtube.com/watch?v=2XjHXrlp6OQ .
Wszystkie zostały nagrane pod opieką Randy’ego Newmana. A propos oryginalnego soundtracka, to łapcie: https://www.youtube.com/watch?v=guSDCyPot5E… .
Więc ogólnie… jak musicie obejrzeć ten film, to obejrzyjcie. Ale bardzo polecam muzykę i w sumie jak macie te 30+ na karku to to wystarczy całkowicie do zaczerpnięcia radości z tego filmu.
To co, teraz Buzz Astral?… A nie, może pójdę spać.
Dobranoc.