Odnośnie burzy, jaka się zrobiła wokół „adaptacji” Disneya z 2023 roku mogę powiedzieć tylko jedno. To nie jest dyskusja, to jest wojna. To nie jest rozmowa o kulturze, to jest uhahanie ego, które chce pokazać, że jest lepsze od innych, bo wali na prawo i lewo tęczą lub polską flagą. A tak się składa, że zjawiska typu woke, afrocentryzm czy inne nie znikną z planety tylko dlatego, że tęcza obejmie wszystkie istoty na świecie. Tym bardziej, że ta tęcza nie zauważa tych zjawisk, ale ej – to miała być recenzja „Małej Syrenki” z 1975 roku, stworzonej przez Toei Animation.
I nieważne, z którą wersją mamy do czynienia – warto zapoznać się z pierwowzorem, to jest z baśnią Hansa Christiana Andersena „Mała syrena”. Autor stwierdził, że dzieci widzą opakowanie, zaś dorośli – wnętrze. I wiecie, co? To zupełnie inna historia, niż ta znana z wersji disneyowskiej. Japońska jest bliższa opowieści, ale i tak wprowadziła zmiany. Niewielkie, ale są. Jednak zachowała złote włosy syreny (!), oraz to, że Marina – bo tak się tu ona nazywa – na końcu zamienia się w coś innego. Hmmm, Japończycy nie byliby sobą, gdyby nie dodali trochę poważniejszego tonu, bo to wciąż nie jest to samo, co było w historii Andersena.
A co w niej było?
To była opowieść o duszy.
O pragnieniu jej posiadania.
I o tym, że tak – można ją otrzymać, jeśli się czyni dobro.
I wiecie, słuchając tej opowieści, autentycznie się popłakałam. Chwilę później, znalazłszy film „The Little Mermaid” z 1975 roku i dotrwawszy do końcówki, znowu poczułam te emocje, gdy się żegnałam z bohaterką. To pożegnanie wyglądało na lekko kiczowate, ale tylko lekko.
Ta animacja ma wysokie noty na IMDB, co mnie zdziwiło, ale weźmy pod uwagę, że to były lata 70′ XX wieku. I w dodatku widać, że Japończycy chcieli uszanować oryginał, ba! Początek i koniec to kilka ujęć na morze i miasto, i posąg – i mówię tu o ujęciach z taśmy filmowej, a nie rysowanych.
Oczywiście, że animacja ta nie dorasta do pięt wersji z 1989, bo trudno dorównywać czemuś, co naprawdę jest arcydziełem.
I teraz tak: zważywszy na treść baśni, Disney miał OGROMNE POLE DO POPISU w kwestii nowej interpretacji. Jesteśmy w okresie, kiedy animacje opowiadają nie tylko o prostych sprawach, ale także i o trudnych, typu „akceptacja śmierci” (Kot w butach 2022). Potrafimy w jednej historii dać uciechę zarówno dorosłym, jak i młodszym. A przecież aktorska wersja to doskonała okazja do stworzenia NOWEJ interpretacji, bo raz, że nie wywala starej wersji, a dwa, że opowiada COŚ NOWEGO. Mało tego – to była doskonała okazja, by wesprzeć LGBT. I o ile była awantura, że Urszula nie jest queer, o tyle mogli iść w tę stronę bardziej odważnie, bo od lat toczy się dyskusja, czy Hans był gejem lub biseksualistą.