Zamierzałam zrobić film na YT w kontekście tego serialu, ale to się chyba nie uda. Więcej, to się NA PEWNO nie uda, ponieważ dociągnęłam do szóstego odcinka „The morning show” od Apple+ i dalej nie mogę.
Nie, nie dlatego, że serial durny jak auta elektryczne.
Bardziej dlatego, że a) jest o dziennikarzach i b) jest o narcyzach.
* * *
Mamy tu program śniadaniowy – taki wiecie, typowy, zwyczajne flaki z olejem. Niestety albo stety dla nich, New York Times otrzymuje sporo danych na temat tzw. me too w redakcji śniadaniówki. Skutek? Tak, facet zostaje zwolniony i trzeba znaleźć na jego miejsce kogoś nowego. I ten ktoś nowy znajduje się – żywiołowy i nie do końca sztampowy. Kiedy Bradley – ten nowy, a właściwie ta nowa, bo to kobieta – nie trzyma się scenariusza, to program nagle winduje w górę.
No, a poza tym wszystkim są relacje między bohaterami. Jej prowadząca – gra ją Aniston – jest narcyzką, lada chwila się rozwodzi, w dodatku miała bliskie relacje ze zwolnionym kolesiem i tak to się kręci. Jezu, serio, to chyba najbardziej wkurwiająca baba w serialu.
No dobra – tyle o narcyzach.
Ale dlaczego mnie wkurza to, że jest to serial o dziennikarzach? Czy też może raczej „dziennikarzach”?
No właśnie – jedna rzecz to taka, że widzimy z całym inwentarzem, jak te wszystkie śniadaniówki są reżyserowane. Nie, żeby to było jakieś dziwne, ale po prostu ustala się tematy, które – zwykle – mają odmóżdżać. No tak, człowiek wstaje rano, wybiera się do pracy, chce lekkich tematów. Czyżby? Bradley udowadnia, że niekoniecznie tematy muszą być lekkie, a wywiady prowadzone bezpiecznie. I jak ja obserwowałam jej niezależność, to zgadnijcie, kto mi się przypomniał. Taaaak, Tucker, którego ostatnio zwolniono z Foxa. A powinien się przypomnieć niezależny dziennikarz, ale nie wiem, czy taki istnieje.
Ale właśnie – zarówno Tucker, jak i serial wskazują na to, że media kontrolują. Ja nawet nie jestem tego pewna, ale w jednym z pierwszych odcinków padają tego typu opinie, że widownia to, widownia tamto, a tu chodzi o jedno i to samo, czyli pieniądze. Udziałowców, rzecz jasna.
I jak tak sobie oglądam, to nie mogę nie myśleć o tym, jak to całe dziennikarstwo jest przedstawieniem dla mas. Chcemy zjebać mężczyzn? OK – napiszmy, że mężczyzna jest chujem. Ach, no tak, 99% osób z me too faktycznie jest chujami, tak? Tyle że widzicie – przykład Deppa pokazuje, że dziennikarze tak naprawdę gówno zrobili, pisząc o nim teksty. Ach, sorry, mieli zatwardzenie i nie sprawdzili. Co? Że potem się wydało jednak, że Amber oszukiwała?
Tyle że znowu – Carrel – no ten gość w serialu – chce się bronić. On tylko romansował z asystentkami i tak dalej, niekoniecznie był jakimś ostrym chujem, szczególnie, że cała ekipa wszystko o wszystkich wiedziała, obserwowała to gówno na co dzień.
No tak – bo kiedyś trzeba powiedzieć dość…
Tylko wiecie, jest jedna zasada w dziennikarstwie, która jest obecnie bardzo rzadko stosowana. Żeby artykuł był obiektywny TRZEBA PRZEDSTAWIĆ DWIE STRONY MEDALU. Tymczasem gość, który został oskarżony nie może się obronić, bo nikt go nie chce słuchać. A nawet jeśli – PUBLICZNOŚĆ JUŻ WYDAŁA WYROK. A teraz czekoj na kolejny, kiedy sąd udowodni, że ktoś tu ma zrytą banię.
Dobra, to na czym to ja? A tak, że wkurzyło mnie to, że wprost nam pokazują, iż dziennikarstwo to kontrolowanie mas, opowiadanie negatywnych rzeczy, bo społeczeństwami w depresji lepiej kontrolować.
Yyy.
Dobra, ogólnie to 1 sezon jest dobry, oglądalny i ma ciekawe wątki. Drugiego sezonu nawet nie zacznę, bo a) jest okołokoronkowy, b) nie ma za dobrych opinii, i c) przeczytaj tego posta xD.
Jeśli Ci się tekst spodobał – daj komentarz/lajka, dziękuję i trzymaj się, wszystkiego dobrego .