Wchodzimy na IMDB i wpisujemy „The Caller”, z polska nazwany „Telefon z przeszłości”. Widzimy ocenę 6.0.
OK, wpisujemy „The Call” – no, ten koreański, z 2020, co jest na Netflixie. O, 7.1! Czy słusznie?
* * *
Pewna kobieta wraca do swego rodzinnego domu, jednak po drodze okazuje się, że zgubiła komórkę. No nic, w chacie będzie jakiś telefon, to zadzwoni.
Tak.
Telefon jest stary.
Tak.
Bohaterka rozmawia z kimś z przeszłości, by najpierw się z nią zaprzyjaźnić – bo to kobieta – a później, a później przejść przez tą relację w trybie horroru.
Znamy? Istotnie – „The Call” nie jest jeszcze horrorem, ale delikatnie zahacza o ten gatunek, szczególnie pod koniec. Mam nadzieję, że to nie jest żaden spojler, choć ja przecież nic nie mówię .
Pierwszy akt jest dość powolny, mamy więc czas na poznawanie się obydwu bohaterek. Jednak gdy jedna z nich postanawia coś zmienić, to zaczyna się wywrotka na całego i film nabiera tempa.
I choć koreańskie dzieło powstało na bazie „The Caller” z 2011, to robi to raczej o wiele lepiej, co widać nawet po samych nagrodach z festiwali różnorakich. No, ale nagrody nagrodami, a co decyduje o tym, że ten film jest tak dobry?
Przede wszystkim napięcie zbudowane między bohaterkami. Widz dobrze je poznaje, oj dobrze i jest wielokrotnie zwodzony. Kunsztu tu dodaje muzyka (Dalpalan) oraz artystyczne ujęcia, zdjęcia scen. Nawet nie wchodząc za bardzo w historię, ujęcie aż samo mówi „proszę, zinterpretuj mnie”. A przez to opowieść nabiera głębi, daje do myślenia i przede wszystkim wjeżdża w emocje.
Myślę, że jest to dobre kino, warte zobaczenia szczególnie wtedy, gdy lubicie kino koreańskie. Albo takie thrillery.
I wiecie, co? Może to dobrze, że film trafił przez plandemię na Netflix (choć pierwotnie miał być w kinach), bo na pewno więcej ludzi go doceni i zobaczy.