Bo zapomnę, a to byłby grzech. Zresztą – zobaczcie na zdjęcie. Już ono samo robi wrażenie i jest dokładnie tym, co „Penny dreadful” – u nas znany jako „Dom grozy” sobą reprezentuje. Tak, tak – nie, że chce być, ale jaki jest. Bo widzicie, ten serial praktycznie nie ma fillerów. Ten serial z sezonu na sezon odkrywa siebie na nowo.
Pierwszy sezon to wprowadzenie do gotyckiej powieści. Więcej, to jest gotycka powieść na ekranie. Mamy tu filozofię – stawianie pytań trudnych, cholernie trudnych i kurewsko trudnych. Mamy tu mroczny i tajemniczy klimat, bo twórcy doskonale zdają sobie sprawę, że teraz, to teraz mają szansę na zbudowanie tajemnicy, potem będzie po rozlanym mleku, teraz, trzeba budować to tajemnicze uniwersum. Potem fakt, że w Londynie XIX-wieku spotykają się znakomite persony takie jak Dorian Grey, Frankestein czy Dracula to nie będzie nic nadzwyczajnego, wszyscy już będą do tego przyzwyczajeni. Będą przyzwyczajeni także do tego, że Vanessa jest postacią po przejściach, postacią wiecznie zagubioną. Tu nic nowego nie może być potem zbudowane, to teraz Dorian Grey ma budzić sympatię, och – ciekawe.
Właśnie, wszystkie niemal postacie, a na pewno te, które pełnią pierwsze skrzypce, są żywe. One mają charaktery, przeszłość, własny typ zachowania. Mniam, wyśmienite.
Pierwszy sezon nie chce jednak oddać jakoś bardzo konkretnie głównej roli, więc poznajemy wszystkich po trochu. Co więcej, jest przy tym odrobina czarnego humoru i niesamowicie przemyślanej fabuły.
Powiem tak: dwa pierwsze sezony to znakomita opowieść, która domyka się w bardzo symboliczny sposób.
I wydawałoby się, że nie ma miejsca na trzeci sezon, ale go zrobili i powiem Wam o nim na końcu, bo to zupełnie osobna sprawa.
Zdaje się, że każdy szczegół ma tu znaczenie. Jedna scena w piątym odcinku staje się nagle istotna w dziewiątym i tak dalej. Puzzle. Mało tego, czasem twórcy bawią się z widzem, na przykład prezentują śmierć jakiejś bohaterki i w kadrze może to wyglądać trochę komicznie. Oczywiście, sytuacja wcale nie jest komiczna, jest wręcz tragiczna i jako widz jestem w stanie uwierzyć, że człowiek w takiej właśnie sytuacji tak właśnie by się zachował. Żeby więc odeprzeć to poczucie komiczności wynikające – no, właściwie z samego tego, że to wszystko to jeden plan filmowy i mówię tu o dosłownym kręceniu „Penny dreadful” – twórcy postanowili nas uraczyć dialogiem, w którym jest dokładne wyjaśnienie tego, czego użyła bohaterka. Z jakiegoś powodu mi się to spodobało.
Dalej idąc, to powiem tak: niektóre odcinki mają znakomitą, żeby nie powiedzieć, mistrzowską reżyserię. Na przykład w czwartym odcinku sezonu pierwszego – rewelacyjnie pewne sceny są zdynaminozwane.
Drugi sezon „Penny dreadful” to odkrywanie Vanessy na nowo. Bardzo podoba mi się rozwój tej postaci, bo przede wszystkim ją jakoś uszlachetnia. W pierwszym sezonie wydawała się i mroczna, i niedostępna, ale też nie do końca ludzka. Teraz Vanessa zyskuje serce, podobnie zresztą jak Chandler.
Zanim przejdę do trzeciego sezonu – to jeszcze parę słów o poprawności politycznej w tym serialu. Myślicie sobie, że nie pasuje to do tej produkcji, co?
No bo – myślę, że tu widać i czuć, że jej nie ma w ogóle, ale mimo wszystko wątek Greya może się kojarzyć z dzisiejszymi wstawkami LGBT. I co więcej, wstawkami, które kompletnie nie przeszkadzają!
A dlaczego?
Bo pan Grey jest ukazany w sposób nie do końca oczywisty. Pan Grey – którego będziemy na nowo odkrywać w trzecim sezonie – z miłego, kulturalnego chłopasia przemienia się w kogoś, kto by rżnął i facetów, i kobiety, i inne stwory. Ale to tak idealnie pasuje do postaci!
I właśnie widzicie – twórcom udało się tu zrobić coś, czego może pozazdrościć wiele, wiele współczesnych produkcji. Udało się stworzyć postać, która może uprawiać seks z mężczyznami, ale jest to potrzebne dla historii i w pełni uzasadnione. I smaczne, wysmakowane. Mniam. Patrzcie, podziwiajcie i uczcie się od „Penny dreadful”, młodzi filmowcy!
Teraz czas na trzeci sezon. No więc – chciałabym wrócić do oglądania drugiego odcinka, ale się boję.