Nie wiem, jak teraz, ale lata temu Canal+ miało bardzo dobre tłumaczenie. A na pewno w przypadku „Człowieka demolki” z Sylvestrem Stallonem, Wesleyem Snipesem i Sandrą Bullock tak jest. W ich wersji wszystkie przekleństwa, których używali główni bohaterowie były soczyste, choć trudno w to uwierzyć w przypadku języka angielskiego. Ale, do czego zmierzam? Odtwórzcie sobie to video, gdzie widać dosadny język (link w komentarzu). W wersji polsatowskiej czy nawet w wersji, która jest łatwo dostępna w sieci (wiadomo gdzie), tych słownych ekscesów nie ujrzymy. A szkoda, bo film ostro traci na tłumaczeniu w stylu „fuck”=”daj spokój”.
Ale przejdźmy już do rzeczy, okej?
* * *
John Spartan (Sylvester Stallone) w 1997 roku poluje na Simona Phoenixa (Wesley Snipes). Niestety, akcja policjanta się nie powodzi, giną ludzie i zostaje o to oskarżony, przez co trafia do zamrażalni na odsiadkę. Niestety, Simon również. Budzi się w roku 2032 i… no właśnie, zostaje poinformowany, że ma złapać Simona, bo ten urządza istną jatkę wśród policjantów, którzy nie umieją walczyć, ale umieją wlepiać mandaty za przekleństwa.
Męczył mnie temat filmu – choć wiele razy go widziałam dawno temu – więc postanowiłam sobie odświeżyć seans. Od razu powiem, że nie jest to film roku, na IMDB ma 6,7 punkta, a ogólnie można to nazwać „filmem akcji, typową nawalanką”. Tyle że nie do końca tak jest. Tzn. – widać, że twórcy wyraźnie mieli coś na myśli. Mało tego, że na myśli, to są tu liczne nawiązania do kultury.
Zaraz, zaraz, nie omawiam tu wybitnego filmu. O, to to nie. Ale na pewno jest to produkcja, która miała być potencjalnym hitem Warner Bros w 1993 roku. Widać to na przykład po ścieżce dźwiękowej. Jest za nią odpowiedzialny Ellot Goldenthal i… fani „Batmana” – a przede wszystkim „Batmana Forever” (1995) ją rozpoznają, bo to ta sama! Ponadto w filmie wykorzystano piosenkę Stinga – „Demolition man”, co mnie mocno zaskoczyło. Linki w komentarzu.
No to, jakież to nawiązania w tym niby durnym akcyjniaku?
Przede wszystkim warto popatrzeć na imiona bohaterów. Porucznik Lenina Huxley, która jako jedyna policjantka na komendzie chce, żeby się coś wydarzyło, ale, no… żyje w idealnym świecie. W scenie bardzo dobrze widać, że Huxley i cała reszta policyjnej załogi są w sumie zadowoleni, gdy dochodzi do awantur Simona, w wyniku których ludzie giną. Aha – chyba nie muszę dodawać, że nazwisko Huxley jest nawiązaniem do twórcy powieści „Nowy wspaniały świat”?
Z kolei Benjamin Bratt – postać drugoplanowa, ale widoczny towarzysz Bullock – to nawiązanie do filmu Sama Peckinpaha z 1974 r. „Przynieś mi głowę Alfredo Garcii”. Hm, ten klasyk ma na IMDB bardzo wysokie oceny, bo 7.1. i opowiada o zamożnym Meksykaninie, który dowiaduje się, że jego córka jest w ciąży z Garciem właśnie, więc się wścieka i wyznacza nagrodę w wysokości miliona dolarów. Chyba obejrzę, jak się da. W każdym razie, wg opisu, tutaj następuje pościg za gościem…
Stallone gra Johna Spartana – tu nawiązanie jest widoczne gołym okiem, więc nie będę na ten temat się rozpisywała.
Sam zaś początek filmu to nawiązanie do kina akcji lat 80′ XX wieku, ale do czasu.
Polacy dostali jakąś dziwną wersję – bo z jednej strony mamy kadr, gdzie widać wyraźny znaczek Pizza Hut, natomiast w ścieżce dźwiękowej jest Taco Bell. W sumie nie wiem, o co chodziło autorom, ale Pizza Hut miała lecieć na niektóre rynki zagraniczne. No nic, normalka. Ach, już wiem. Generalnie Taco Bell w filmie wygrało wojny franczyzowe i teraz wszystkie restauracje do nich należą. No, nie do wiary, ale taka wojna faktycznie miała miejsce i doszło do połączenia KFC z Pizzą Hut. Swoją drogą, jest to jedna z pierwszych produkcji, w których występuje wyraźne lokowanie produktu.
Oglądając film można się zdziwić – to, co kiedyś uznawano za absurd, dzisiaj niestety staje się rzeczywistością. Już mniejsza z tym, że Bullock sobie normalnie rozmawia w samochodzie, jakby używała Skype’a z kamerką. Pamiętajmy, to miał być film SF w 1993 roku. Ale jak przystało na SF, rzeczywistość je dogania. Dalej idąc, w filmie jest mowa o tym, że zabroniono rzeczy niezdrowych – palenia tytoniu, słodyczy, przypraw, mięsa… czekaj, mięsa? Czegoś to Wam nie przypomina? A czy nie przypominają Wam czegoś elektroniczne autka policjantów, które jadą tempem wolniejszym od żółwia, przez co Snipes zdąża rozwalić pół miasta? Albo chipy podskórne – choć to akurat jest stary pomysł SF, ale jednak. Albo to, że waluta jako tako nie istnieje, zapłacisz tylko elektronicznie? A moment, w którym Stallone pyta: „czekaj, Schwarzenegger był prezydentem” był tak yyy…. realistyczny, że zaczęłam się zastanawiać, czy był, czy tylko stał na czele jakiegoś stanu. No, ale w filmie wprowadzono poprawkę, w której Arnie mógł być preziem, u nas natomiast nie.
Generalnie – „Człowiek demolka” najbardziej zaskoczył mnie Stingiem. Nie jest to film wybitny, ale parę akcji mnie rozbawiło, bo czuć z daleka satyrę na współczesność. W sumie, jeśli po latach ogląda się jakiś film n-ty raz i przyzwoicie się przy nim bawi, to to chyba jest dobry film. W swojej kategorii oczywiście, gdzie nie trzeba myśleć, jest biba i ogólnie gwiazdorska obsada. Ponadto – „Człowiek demolka” faktycznie chce nam coś przekazać, i oczywiście to może być zasłonięte przez na pozór głupie zwroty akcji, ale to jest właśnie clue tej produkcji. To jest satyra społeczna, którą znacznie lepiej się ogląda, niż „Idiokracja”.