kroniki riddicka

To męskie kino – stwierdziłam. „Kroniki Riddicka”, film z 2004 roku na podstawie gry to druga część o Riddicku, Furianinie, przestępcy, który jest wręcz rozchwytywany w kosmosie. Wszyscy chcą go dopaść, włącznie z nekromantami.

Fabuła jest prosta – nasz bohater musi zmierzyć się z nimi, ponieważ nekromanci niszczą wszystkie światy jak leci. Na szczęście ich motywy nie są od czapy, mają jakieś argumenty za tym, by tak robić. Tym argumentem jest Riddick.

Ten film to istna nawalanka połączona z kwestią „ok, pójdę po dziewczynę, żeby dłużej nie była na mnie zła” i z ratowaniem świata. Ale to, co się dzieje między początkiem, a końcem to miód na moje męskie serce.

Znaczy, jestem kobietą.

Ale tak jakoś w trakcie pomyślałam, że uratować świat to może tylko facet, że męskie serce da radę.

Nie bardzo zwracałam uwagę na efekty specjalne, bo film ma swoje lata, ale za to ruchy kamery i muzyka.

Kamera pracuje w bardzo dynamiczny sposób, doskonale grając z tym, co się dzieje na ekranie. Jeśli bohater jest w ciągu walki, to kamera także jest wciągu ruchu.

A do tego przygrywa muzyka, za którą odpowiedzialny jest Graeme Revell. Znany jest z „Kruka” czy z „Diuny” (2000). Istna perełka, zresztą on też tworzył do „Pitch Black” i „Riddicka”.

Kurczę, tak znakomicie mi się to oglądało, że dopiero pod koniec seansu zajarzyłam, że ja ten film już widziałam xD, a byłam przekonana, że nie 😃. Na IMDB ma ocenę 6.6. i powiem Wam, że pasuje tu jeno pytanie „jak do tego doszło?”.

Muzyczka w komentarzu 🙂.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *