Trzeba pewnego rodzaju mistrzostwa – albo miłości, która zresztą nim jest – by dokonać tego, czego dokonał Peter Jackson na planie “Hobbita”. Jeśli nie wierzycie, to spójrzcie na to zdjęcie, prosto z planu. Reżyser wygląda albo na bliskiego załamania nerwowego, albo go przechodzącego, co zresztą nie jest dalekie od prawdy. A mimo to trylogia hobbicka jest świetna do oglądania i naprawdę dostarczyła mi bardzo smacznej rozrywki. Dlatego nie rozumiejąc za bardzo fanowskiej dramy wokół tych filmów, postanowiłam zgłębić sprawę, a oto wyniki mego śledztwa.
* * *
– Chcieliśmy, żeby fabuła była opowiedziana albo za pomocą dialogów, albo za pomocą działań – mówił Peter Jackson, komentując tworzenie “Hobbita”. – Dlatego właśnie daliśmy sobie swobodę w badaniu głębi postaci, tak jak zrobiliśmy to we „Władcy Pierścieni”… Chciałem, żeby był to spójny świat. Nie chcieliśmy, żeby „Hobbit” wydawał się prostszy. Chcieliśmy, żeby poczuli, że to jest to samo.
Decyzja ta jest krytykowana przez fanów, choć ja uważam, że Jackson nie bardzo mógł sobie pozwolić na zupełnie inny styl filmowy, niż filmowy LOTR. Dlaczego? Ponieważ miał już określoną widownię; to są fani zarówno książek Tolkiena, jak i tylko filmów. I z pewnością obie grupy z niecierpliwością czekały na przygody ze Śródziemia. Ale przede wszystkim, to są filmy, które łączą wspólne elementy z LOTR’em. Domyślam się, że gdyby zekranizowano “Hobbita” jako po prostu hobbita, wielu nie byłoby zadowolonych. Przede wszystkim dlatego, że Tolkien to nie Pratchett, ale w “Hobbicie” jest wiele zabawnych scen, i jest wiele rzeczy, które spodobają się głównie dzieciom. Tak, bo to jest powieść omawiana w szóstej klasie szkoły podstawowej w Polsce, to jest powieść, która została wydana w 1937 z namysłem “dla dzieci”. Gdzie tu więc powaga? I przede wszystkim – gdzie są ci dumni elfowie? Przecież książkowi elfowie z Hobbita to rasa nie tyle dumna, co wesoła, niezbyt ufająca może obcym i czasem mająca słabość do klejnotów. Zupełnie inny klimat, ale pisarz może sobie na to pozwolić, bo jest pisarzem. Jego światy rozwijają się w trakcie pisania, co zresztą było bardzo widoczne u Tolkiena. Najpierw chciał podarować historię swoim dzieciom, następnie zrobić coś głębszego – stworzyć mitologię Anglii. A czas mijał i mijał, więc naturalną koleją rzeczy było to, że czytelnicy mogli otrzymać zupełnie co innego, niż na samym początku, szczególnie, że łatwiej z książką trafić do randomowego odbiorcy.
Za to filmowiec nie bardzo ma możliwość postawić kropkę nad i w przypadku seriali czy filmów. I tak, to prawda; mogliby pójść bardzo mocno w adaptację, ale przecież i tak poszli. Dodali parę wątków, ale przyznajmy, że Legolas w “Hobbicie” to może i rzecz nie do końca strawna, ale przynajmniej odpowiadająca na pytanie, czemu ten wycofał się ze swojego królestwa. Mamy tu więc nawiązanie do LOTR’a, co czyni zarówno “Hobbita”, jak i LOTR’a mocno ze sobą powiązanych, spójnych i miłych do oglądania.
Nie rozumiem więc, czemu wielu ludzi narzeka na “Hobbita” w tym względzie. Szczególnie, że bardzo dużo się działo w tych trzech filmach, choć… no właśnie, są narzekania, że historia jest zbyt rozciągnięta; za czasów Guilerma del Toro “Hobbit” miał mieć tylko dwie części.
– Decyzja o uwzględnieniu więcej ulubionych postaci fanów może być uznana za spełnienie ich oczekiwań [fanów], ale przynajmniej Jackson wiedział, jak dopasować potencjalne spełnienie oczekiwań fanów do fabuły i postaci, opierając się na autentycznym materiale Tolkiena – komentuje Lewis Glazebrook z seriwsu Screenrant.
I dobra, może ktoś odpowie, że trzy filmy zamiast dwóch to nie taka straszna rzecz; że straszniejsze jest CGI. I oczywiście, że CGI jest straszne, jeśli biorą się za nie ludzie, którzy w nie nie potrafią. Tu jednak wszystko poszło bardzo tak; efekty są lepsze od “Władcy Pierścieni”, a to, że orkowie nie są zrobieni w makijażu, w efekcie praktycznym? Nic to; po latach w dalszym ciągu film świetnie się ogląda i może niektóre efekty trącą myszką, ale ej, taka natura CGI, poza tym… oni tu nie mieli wiele czasu. To raz. Dwa, że tak czy inaczej próbowali eksperymentować, żeby filmy świetnie, dynamicznie się oglądało. Dlatego w momencie premiery “Hobbita” dziennikarze zadawali pytania o ilość klatek, o to, że to trochę zaczyna przypominać grę.
Wiecie – takie eksperymenty są siłą napędową nowych rozwiązań w branży, a “Hobbit” to na tyle dobry film (czy też filmy), że naprawdę nie ma co narzekać. Starzeją się efekty CGI, ale bądźmy szczerzy – wizualnie to wszystko i tak wygląda lepiej, niż to, co zaprezentowano nam we “Władcy pierścieni”. Glazebrook tak to komentuje: – Smaug, na przykład, pozostaje jednym z najlepszych w pełni cyfrowych kreacji w kinie ostatnich lat, pomimo pewnych zastrzeżeń co do jego wyglądu, co jest szczególnie imponujące, biorąc pod uwagę, że „Pustkowie Smauga” zostało wydane w 2013 roku. Każdy element tego charakteru został doskonale oddany, począwszy od jego wielkości, szczegółowości kreacji, aż po niesamowicie płynny motion capture wykonany przez gwiazdę MCU, Benedicta Cumberbatcha.
Tak szczerze – ja musiałam się ostro zastanowić, czy to aktor na planie z makijażem, czy CGi.
Tak gwoli ścisłości – Glazebrook powyższe słowa pisał w roku 2022.
Sam Jackson w wywiadzie dla Los Angeles Times stwierdza: – Gollum z pewnością korzysta na znacznie bardziej skomplikowanym systemie mięśni, ponieważ przy postaci CGI, którą naprawdę tworzysz, budujesz postać w taki sam sposób, jak buduje się prawdziwe stworzenie, budujesz kości, szkielety (…). My celowo sprawiliśmy, że wygląda tak samo [jak w LOTR], ponieważ naprawdę chciałem, by “Hobbit” był bardzo spójny z pierwszymi trzema filmami.
I to mu się udało, pomimo tego, że nad LOTR pracował od 1997 – i to oficjalnie, a nie tylko marząc o nakręceniu trylogii – a nad “Hobbitem” od 2010, zresztą… wpadając jak burza na plan, gdzie w rzeczywistości niewiele mógł.
A co się stało?
Del Toro twierdzi, że był fanem Tolkiena za dzieciaka, dlatego w momencie podpisania kontraktu współpracował z Jacksonem nad scenariuszem i dlatego przeprowadził się z rodziną do Nowej Zelandii, gdzie mieli kręcić film. Niestety, ten mason 33 wody (patrz: “Pinokio” na Netflixie)… znaczy, del Toro, zrezygnował z projektu po ledwie dwóch latach, a Jackson musiał uporządkować produkcję, ale MGM – wówczas z problemami finansowymi wpływającymi na “Hobbita” nie chciało mu dać takiej swobody w czasie, jak przy LOTR. Czyli – fani mieli rację, chodziło o zarobienie pieniędzy na filmach. Tylko sęk w tym, że taki motyw miała wytwórnia, która czuła już pasek na szyi.
Zresztą – pisanie scenariuszy również miało swoje opóźnienia, ale to pół biedy, ponieważ MGM dało zielone światło produkcji dopiero w maju 2010 roku. W tym samym miesiącu del Toro opuścił – zdawałoby się – tonący statek. – Reżyser później ujawnił, że wszystko było już zaplanowane i poukładane, ale projekt nie mógł ruszyć do przodu, dopóki MGM nie uporało się z kwestiami biznesowymi – przypomina Kara Hedash w artykule na Screenrancie. Później wyszło, że del Toro nie chciał zobowiązywać się na sześć lat w kontrakcie, mimo że początkowo miały być dwa. No cóż… del Toro pracuje nad milionem projektów jednocześnie, więc jego niecierpliwość nie dziwi. Z drugiej strony, zastanawiam się, na ile to świadczy o tym, że facet rzeczywiście lubił Tolkiena i przede wszystkim – czy to wszystko nie stało się z powodu jego masońskiej energetyki?
W 2015 roku do ekskluzywnego wydania DVD “Bitwy pięciu armii” wyszedł dodatek, na którym Jackson zupełnie szczerze opowiada, co poszło nie tak przy produkcji “Hobbita”. A jest wiele rzeczy.
Ale tymczasem spójrz jeszcze raz na tę fotografię z planu, gdzie Jackson stoi i wygląda jak siedem nieszczęść. Jacob Hall z serwisu Slashfilm tak to skomentował: – Nigdy nie zobaczysz reżysera bardziej zmęczonego, zagubionego i zniechęconego, niż tutaj. To naprawdę łamie serce.
– Nie wiedziałem, co u diabła robię – mówił Jackson o produkcji “Hobbita”, ale oczywiście w trakcie kręcenia filmów musiał robić dobrą minę do złej gry.
– Nie otrzymał wystarczającej ilości czasu na stworzenie storyboardów i przeprojektowanie świata według swoich specyfikacji – przypomina Hall. – Od pierwszego dnia był w tyle i co drugi dzień musiał się gonić, żeby nadrobić zaległości. [Jackson] wspomina, że musiał prosić o przedłużenie przerw na lunch, by zastanowić się, jak podejść do danej sceny. Porównaj to do dosłownie lat przygotowań przedprodukcji, jakie miał przy „Władcy Pierścieni”.
Jackson tak opowiada o tym, co się odjewapniło na planie: – Ponieważ Guillermo Del Toro musiał odejść, a ja wskoczyłem na jego miejsce, nie cofnęliśmy zegara o półtora roku i nie daliśmy mi półtora roku na przygotowanie do zaprojektowania filmu, który różnił się od tego, co [del Toro] robił. To było niemożliwe, i w rezultacie, ze względu na niemożliwość, po prostu zacząłem kręcić film, przygotowując większość z tego w ogóle. Wchodzisz na plan i improwizujesz, masz do zrealizowania te ogromnie skomplikowane sceny, brak storyboardów i tworzysz je na miejscu, na gorąco.
I choć wg del Toro panowie pracowali nad scenariuszami razem, to jednak Jackson nie czuł satysfakcji. Jak sam przyznaje: – Spędziłem większość czasu przy Hobbicie czując, że nie jestem panem sytuacji. Nawet jeśli chodzi o scenariusz, to Fran [Walsh], Philippa [Boyens] i ja nie mieliśmy całkowicie ukończonych scenariuszy zgodnych z naszymi oczekiwaniami, więc to było bardzo stresujące.
Wobec takiego bałaganu w głowie rodzą się pytania, które zadaje Jacob Hall: – Jeśli jeden z najważniejszych reżyserów Hollywood nie mógł wymusić zmiany harmonogramu na swoim filmie, to co powiedzieć o innych, mniej doświadczonych artystach?
* * *
Jak już wspomniałam, filmy z “Hobbita” bardzo dobrze mi weszły, choć początkowo cykałam się przed nimi, bo na ogół były krytykowane przez fanów.
– A “Rings of Pała” to się oglądało – skomentowała sytuację przyjaciółka, więc ruszyłam do boju i…
Szczerze?
Doskonale się bawiłam. co prawda muzyka nadal bardziej wchodzi w LOTR, ale bez przesady; znajdzie się naprawdę parę fajnych kawałków, a już szczególnie, jak krasnoludy śpiewają w domu hobbita.
Poza tym teraz widzę – jestem po lekturze powieści – że tak naprawdę różnic wiele między pierwowzorem, a filmem nie ma. Jasne, Legolas, jasne, jakaś elfka z trójkątem miłosnym, ale powiedzmy sobie szczerze… to nic złego, jedynie ujednolicało to, co i tak już zrobił Jackson. Dzięki temu nie stworzył czegoś, czego ludzie by nie zrozumieli. Bo jestem pewna, że gdyby widzowie dostali historię dla dzieciaków, to byliby zniesmaczeni. Ale jak to, Tolkien i film dla sześciolatków? No i przede wszystkim: gdzie są ci poważni elfowie, przecież te tu są wesołe i mają jakieś takie… inne ozdoby we włosach.
Fabularnie tyle się działo, że praktycznie nie czułam, by “Hobbit” ciągnął się niemiłosiernie. Poza tym i tak Jacksonowi udało się to, czego nie udało się Tolkienowi i mówię tu o śmierci Thorina. W powieści właściwie jest mała, niezbyt epicka scenka, w której hobbit po prostu rozmawia z umierającym. Tu natomiast – aż widz czuje te emocje, chce się wzruszać. Zresztą, ja się chyba wzruszyłam parę razy na seansie “Hobbita”.
Być może “Hobbit” nie jest arcydziełem, jak LOTR, ale z pewnością świadczy o pewnym mistrzostwie Jacksona. Przecież widać, że ten świat fantasy ma ręce i nogi, w dodatku bardzo miło się ogląda. A że obraz powstał w takim, a nie innym układzie emocjonalnym, to tym bardziej trzeba uznać, że reżyser dokonał czegoś wielkiego, bo te filmy są bardzo oglądalne i w rzeczywistości znajdują swoich fanów, nawet wśród miłośników Tolkiena.