Dzień dobereł, mamy już poniedziałek, więc… zamiast mema wstawię Wam rozkminę.
* * *
Są trzy typy książek:
a) takie, które są idealne jako audiobooki – tu patrzaj: „Władca Pierścieni” Tolkiena czy – założę się – „Pożegnanie z Afryką” Karen Blixen, a nawet „Idiota” Dostojewskiego. Ten smak słowa to coś niesamowitego, ale na papierze, zwłaszcza komuś współczesnemu, niekoniecznie może być łatwo i przyjemnie.
b) Powieści nieekranizowalne. To bardzo często dotyczy dzieł filozoficznych (bardzo śmieszne), ale także – zapewne – arcydzieł literackich. Przykład: „Diuna” Franka Herberta. O niej się nie chcę jednak znów rozwodzić, więc czas na trzeci…
c) Kinówki – bo jak nazwać coś, co lepiej wychodzi na ekranie, niż takie, jakim jest, czyli powieścią?
Zgadnijcie, którym przypadkiem jest „Chyłka”. Można ją obejrzeć na Playerze i liczy sobie 5 sezonów. To dość popularna seria i wydaje mi się, że nie bez powodu. Jestem na 4 z 7 odcinków i po prostu mój mózg powoli chce się ewakuować z tej historii. Ale właśnie. Problemem serialu NIE JEST realizacja serialu, bo aktorzy – Cielecka i pan od Kordiana – starają się. Wszyscy się postarali, by było co oglądać i cieszyć oko. Niestety, konstrukcja wydarzeń… yyy… dobra, to może inaczej.
W kinematografii mamy tzw. zawieszenie niewiary. I wbrew pozorom jest ono bardzo duże, bo kto nie czytał o tym, że „Dr House” to medyczne bzdury, a „CSI NY” (na przykład) spowodowało problemy prawne, bo ludzie myśleli, że policja jest tak zajebista, jak w TV? I Chyłka stosuje te same chwyty, co „Zabójcze umysły”, na przykład, ale pod względem pewnych rzeczy jest gorzej. Na przykład dowody. Na przykład plaster, który mamy na początku i on niby jest dowodem i facet ma ten dowód wsadzić w kopertę, bo powietrze, no i ten plaster to jest jakiś taki dziwaczny, ale jeszcze dziwniej się robi, jak Kordian wbija się w białoruski gang od papierosów. Tu mój mózg dał mi pierwszy sygnał, że on tak średnio ma ochotę kończyć „Chyłkę”.
Więc chyba dokończę tylko pierwszy sezon, bo dalej – podobno – jest gorzej. To znaczy fabularnie, z tym, co zrobił Mróz w swoich powieściach. A ja nie chcę gniotu, który ładnie wygląda, ale od wszelkich wydarzeń boli mózgownica.
Jezu.
Ale dobra wiadomość jest taka, że jeśli NIE BĘDZIECIE MYŚLEĆ, to będziecie się dobrze bawić. Tak jak wracacie po pracy, włączacie na „Policjantki i policjantów” na TV4, no i się odprężacie. To jest dokładnie tego typu rozrywka i obawiam się, że mój argument, że Mróz pisze powieści dobre na ekran chyba nie wytrzymał ciężkości głupoty niektórych plot tłistów w Chyłce.