Wszyscy gadają o „Sukcesji”, a „Barry” odszedł po cichu. Nie ma wielkich fanfarów i nie było jakiegoś ogromnego emocjonalnego pożegnania twórców z widzami.
Był za to jeden z najlepszych komentarzy społecznych.
* * *
Barry to marines i widać, że kozak. Dlatego po powrocie z misji wojskowej zamiast wracać do woja, zdecydował się zarabiać inaczej – być płatnym zabójcą. Interes idzie dobrze do czasu, gdy ze wspólnikiem przenosi się w inne miejsce, a tam… cóż, postanawia zapisać się na zajęcia aktorskie.
Brzmi zabawnie?
„Barry” to cztery sezony, które mają trzy podstawowe i ogromne zalety:
jest to niesamowicie dobrze rozpisana czarna komedia – zapewniam, że praktycznie w każdym odcinku jest coś, przy czym przynajmniej się uśmiechniecie. I na całe szczęście, tam nie ma świętości.
Zaskakujące plot twisty. Tu nie ma prostych, oklepanych zwrotów akcji. I powiem Wam, że tajemnica nie tkwi w tym, co jest na ekranie, a w tym, jak wykorzystano pewne sposoby kreacji. Zwłaszcza jedna, ale gdybym powiedziała, to bym zrobiła coś na wzór zdrady zakończenia „Szóstego zmysłu”, a ponieważ Was cenię – odpuszczę sobie.
Naprawdę rewelacyjnie komentuje wątki społeczne. PTSD? Proszę bardzo – widzimy, że Barry się z tym zmaga na swój sposób, no bo w końcu mamy do czynienia z facetem, który chce zacząć szukać siebie, który ma wizje, który czuje się zagubiony i tak, aktor to wszystko bardzo ładnie ogrywa. Poprawność polityczna? Hmmm, szczerze mówiąc – tu jakby poprawność polityczna nie istnieje. A nawet jeśli to robią to w tak fantastyczny sposób, że bez tego elementu fabuła byłaby mniej kolorowa. Ogólnie dostępna broń w USA? Proszę bardzo, jest: „tylko nie dzisiaj”, jak ktoś „zawołał” z ekranu zmęczony tym, że ciągle w tym sklepie są strzelaniny. Tworzenie filmów, seriali, granie na ekranie? Och – oczywiście, że jest i to w bardzo dużym stopniu.
A na końcu majstersztyk.
Ja Wam powiem, że końcówka ostatniego odcinka „Barry’ego” utknęła mi w głowie. Na początku, po obejrzeniu jego była taka cisza. To nie „Wspaniała pani Maisel”, z którą twórcy postanowili się pożegnać na całego. To… cisza. Niby nic nadzwyczajnego, masz ostatnią scenę i napisy. Ale właśnie. Ta scena zostaje w głowie. Komentuje bardzo wiele, także tworzenie „historii opartej na faktach”, także i więcej – ale nie chcę spojlerować. Po prostu ten element jest tak doniosły. I gdy muzyka wchodzi… muszę zobaczyć to jeszcze raz.
.
.
.
…