Już słychać głosy, że drugi sezon „Carnival Row” przebija pierwszy. Są to prawdopodobnie głosy – tak, powtórzenie celowe – fanów takich hitów jak „Ród smoka” czy „Andora”, gdzie polityczne akcenty grają pierwsze skrzypce. A i tak carnivalowe sprawy mogłyby być lepiej poprowadzone. Być może gro powodów, dla którego 2 sezon wygląda jak wygląda to skutek plandemii, jednak nie jest to i nie może być argumentem usprawiedliwiającym.
Bo uważam, że Carnival Row sezon 2 jest tak po 50% słabszy od swego poprzednika i nic dziwnego, a może nawet cieszę się, że Amazon nie zrobi trzeciego sezonu.
Musiałam odczekać jakiś czas, by do mnie dotarło, z czym mam do czynienia. A mam do czynienia – w przypadku Carnivala Row – z próbą… zrobienia „Gry o tron” w Czechach. Wygląda to tak, że dwoje naszych bohaterów – tego z rogami i jego narzeczoną blondynką – natrafia na ląd, gdzie wybuchła rewolucja bardzo kojarząca się z czerwoną rewolucją. Rolę Stalina gra kobieta, a właściwie pokurcz, która twierdzi, że nowy porządek jest spoko, ale czasem musi kogoś zabić, zwłaszcza, jeśli jest to przeciwnik polityczny.
Hmmm – przez pięć odcinków mamy pokazane, jak ci dwoje wtryniają się w warunki komunistyczne i że władzom nie do końca udaje im się wyprać mózgi. Koniec końców zostają wysłani do swojego kraju z pewną misją…
…a w Burgu także mamy „House of the Cards” i powiem Wam, że moment, w którym powolna akcja zostaje zakończona jest świetny. Rozbawiło mnie to, bo to był soczysty czarny humor.
Uuuups… niewiele pamiętam z tego, co się działo później. Jest oczywiście intryga, ale tak naprawdę, to najciekawsze odcinki to pierwszy, któryś z połowy i koniec 9 i początek 10-go odcinka.
* * *
Powiem tak – tu przede wszystkim siadło tempo. To, do czego nas przyzwyczajono w 1 sezonie właściwie zniknęło. Czemu? Nie wiem, wiem tylko, że akcja mi się dłużyła. Chciałam zagadek, pytań, walk, wyraźnego konfliktu. A dostałam „House of the Dragon”, seans, który mnie wynudził, ale ej, to Carnival. Może na końcu będzie jakaś bomba atomowa, dzięki czemu trzeci sezon będzie mógł wrócić do poziomu pierwszego?
No – niestety, nie.
Końcówka serialu nie daje nam prawie żadnych nadziei na to, że trzeci sezon – jeśli by powstał, a raczej nie powstanie – będzie ciekawszy. Po pierwsze, absolutnie wszystkie wątki są skończone. to, co zostaje w tle jest bardzo dalekie echem i niekoniecznie może stanowić coś, co należałoby ciągnąć dalej. Zresztą, lepiej, żeby twórcy nie ciągnęli, bo im idą najlepiej przygody i zagadki kryminalne. Poza tym relacje naszych bohaterów również są jasno sprecyzowane i zakończone.
* * *
Największym problemem tej części Carnival Row jest to, że jakby trochę zmienia typ odbiorców. Owszem, wcześniej mieliśmy wątki polityczne, ale były one w stylu dynamicznym, bardziej jako tło do niesamowicie ciekawych wydarzeń. W drugim sezonie twórcy mogli iść ciekawszą moim zdaniem drogą – żeby główny bohater grany przez Orlando Blooma faktycznie wlazł do parlamentu i zrobił tam porządki, ale no – niestety – nie skorzystano z tej okazji. Także tego, wyszło, co wyszło, czyli… auć, 5/10.