candy – śmierć w texasie

„Candy – śmierć w Teksasie” to pięcioodcinkowy serial na Disney+. Opowieść o tragedii, jaka wydarzyła się w 1980 roku i która odcisnęła duże piętno na tamtejszych mieszkańcach małego osiedla/miasteczka. Oto bowiem jedna z mieszkanek – nauczycielka, dobra matka, żona i chrześcijanka – zostaje zamordowana w bardzo brutalny sposób, bo siekierą.

Serial nie udaje, że chce nas omamić jakąś nową wiedzą w sprawie. Natomiast wykorzystuje jak się tylko da pracę kamery.

Wszelkie kadry są wykonane z namysłem – gdy widzimy domek, który ma atmosferę martwoty, to nas to trochę zatrzymuje. Zbliżenie na krew? Kadr zrobiony w półciemności albo w czerwieni? A nawet momenty nagrane w sepii.

Teraz tak – momenty, gdy mamy zbliżenie np. na usta Candy to momenty znowu wykonane z rozmysłem. Gdy zaś kamera jest w ruchu, robi podjazdy, to znowu – ma to absolutny sens, bo trochę dodaje szybkości scenie, a trochę wyrywa z takiego klimatu oczekiwania, powolności.

Ale „Candy” to nie serial powolny. Tam wszystko dzieje się w odpowiednim czasie. Twórcy chcą przetrzymać widza z niewiedzą, co się naprawdę stało, i jak się stało aż do końca, a potem jest pytanie – jaki wyrok dostała Candy.

Żeby to wszystko tak naprawdę docenić, trzeba drugiego seansu. Tyle że właśnie – przy drugim historia staje się znacznie bardziej przerażająca. Aż mnie ciarki po plecach przeszły, jak włączyłam sobie znowu pierwszy odcinek, by wyczaić ładne kadry. I nie dałam rady przejść przez to znowu.

Bo mimo że Candy koniec końców została psychoterapeutką (sic), to w sprawie jest coś niejasnego. Podobno w rzeczywistości sprawa jest na tyle niejasna, że właściwie tak naprawdę nikt nie wie, co tam się odwaliło.

I wiecie – teoretycznie można by powiedzieć, że ten serial należy do zjawiska „mordercy są fajni”, bo tu mamy Candy, z którą widz się zżywa i którą nawet lubi, w przeciwieństwie do ofiary. Tyle że na końcu ta ofiara stoi przed zabójczynią i mówi: „to jest TWOJA WERSJA”. Twórcy trochę bawią się z nami w ciuciubabkę – niby wiemy, że chcecie poznać mózg mordercy, no to macie, osobowość dysocjacyjna, i tak dalej, ale… wiemy też, że ta sprawa jest niejasna.

A serialowa wersja wydarzeń jest wersją Candy.

I znakomicie, że serial to podkreśla.

I serio – jeśli włączycie sobie „Candy” drugi raz, to nie będziecie mieli wrażenia, że opowieść gloryfikuje mordercę. Prędzej serial zachwyci Was znakomitą pracą kamery oraz przerazi charakterem Candy. No, ale może to tylko ja tak – bo w trakcie rozkmin przyszło do mnie, że jest tu kłamstwo, ale nie będę już wchodzić w to, bo to gówno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *