Widziałam czarne, burzowe chmury. Przypuszczałam, że nie zdążę, ale i tak wyszłam, bo byłam jobczo głodna. To idealny opis stanu mojego żołądka na tamten moment. Miałam ociupinkę nadziei, że nie zmoknę, ale… no cóż – w drodze do sklepu i tak zaczęło wiać i padać. Dobra, udało się dojść do niego przed armageddonem. A lunęło jak z cebra i z piorunami.
– Przeczekaj może, co? – zaproponowała ekspedientka.
Oczywiście, ja miałam trochę do chaty, więc logika nakazuje przeczekać. Ale co można robić przez 20-30 minut w sklepie? Medytować nad sensem życia? A może…
TRZY TYGODNIE WCZEŚNIEJ
Obfitość, wszędzie obfitość! To poczucie jest w nas, przejawia się na zewnątrz! Trzeba tylko użyć wyobraźni. Na przykład: sklepy wywalają niby zepsute jedzenie, które mogłoby jeszcze trochę pożyć w jakimś żołą… dobra, to nie było zbyt smaczne, ale wiecie, rozumiecie, jak coś przekroczy termin ważności o jeden czy trzy dni, to nic się nie stanie. A nie od dziś są tzw. freeganie, którzy mi imponują tym, że mają w dupie system i biorą po prostu to, co jest dobre. Wow, to jest ciekawe doświadczenie, ale warto mieć blisko siebie sklep, by koszty nie były wysokie i inne szpargały było wygodnie wnieść do chałupy. Obfitość oczywiście jest też na łąkach – wystarczy zapoznać się z tzw. chwastami i pewnie to Was nie interesuje, po prostu rozumiecie, wyobraźnia musi zostać nakarmiona symbolami obfitości i skoro już doszliśmy do momentu, w którym dobrze jest nam, rozumiemy ten przydługi akapit, to przechodzimy dalej.
No bo dalej to jest taka Ola. Znaczy ja, ale chodzi o to, że Ola jako Ola nie wie do końca czego chce, ma kilka trałm za sobą i w ogóle jej sytuacja finansowa _była_ fatalna. Ale obfitość, ach, ta obfitość. Tyle że w momencie jak przestała tak się przejmować pieniędzmi to nagle je dostała i zapomniała, że kasjerkę miała zapytać:
– Pani, a czy jest możliwość wzięcia przeterminowanych produktów?
No więc jak temat już olała, to stwierdziła, że jest szczęśliwa. Do czasu oczywiście, kiedy portfel znów się pokazał w pełnym rozkwicie… znaczy, no, kiedy portfel prosił o dofinansowanie. O. Wiecie, no, kurde, chodzi o to, że nie chcę teraz być przyczepiona do starego programu biedy, ale właśnie: zabrakło na kaszę, na ryż. No, miska ryżu. Przysłowiowa miska ryżu to nawet nie to.
(Czy ktokolwiek ogarnia skład tego tekstu? Możecie dać w komciach).
Więc jak już zapomniała, to sobie w kryzysie nagle przypomniała, że ona miała tego dokonać. Tylko wiecie… najpierw to była obawa. Zwykłe „kurde, czy ja mogę tak…”. Czułam, że potrzebowałam takiego zapytania, ale w końcu przez napływ Pięknego i Wspaniałego Hajsu, niczym Złotego Strumienia Płynącego w Portfel, zapomniałam. No, wicie, takie to było bogactwo. Ale kiedy rzeczka wyschła, to Ola westchnęła ciężko i nagle sobie przypomniała o kasjerce i pytaniu, które miała zadać, a nie zadała.
Tyle że Ola pracowała i pracuje nad poczuciem obfitości w życiu. Wiecie, wdzięczność za wszystko, no i… to pytanie do kasjerki. Czy ona nie będzie wzmacniać tej cholernej bidy, z której wydobywa się?
Nie bardzo wiedząc, co czynić zapytała dwie istoty (ludzi). I była od tego bardzo mądrzejsza, dużo mądrzejsza! Rewelacja!
Istota1: nie, bo wzmacniasz biedę, zasługujesz na to, co najlepsze, a nie na odwrót
Istota2: tak, zapytaj, nic się nie stanie, X też tak dostawał jak pracował w Y, no i się dało i było wszystko w porządku
Prawda, że od tych odpowiedzi stałam się odrobinkę ciut mądrzejsza? Och!
Czasami bezmyślność jest pozorowana
No, rano sytuacja była słaba w portfelu, chociaż nie wiadomo jakim cudem, bo przez cały weekend swędział mnie nos. Rozumiecie, ta strona od pieniędzy. Więc, no, mogłoby być coś na rzeczy, ne?
Ufff… coś tam odrobinkę skapło jednak, no i czas się szybko zabrać do sklepu, bo ja głodomor, a w ogóle zaraz go zamkną, bo było wpół do dziewiątej wieczór. He, no i poszłam do tego spożywczaka i na świat zwaliła się burza i ta burza spowodowała, że stałam tępo jak z głupia frant przez te kilkanaście minut nie zastanawiając się nad sensem życia.
I nagle!
Przypomniało się TO pytanie!
Jak piorunem walnęło w umysł, tak ja – znaczy Ola – nie czuła nerwów, stresów, w ogóle niczego nie czuła. Dziwne, ciekawe, ale skoro już była w sklepie, skoro kasjerka do niej wcześniej zagadała, skoro padało jak z cebra i gorzej, to może by…
– Kto pyta nie błądzi – podsumuje później kasjerka, którą serdecznie pozdrawiam, jeśli to czyta.
No i tak, pytanie o to nieszczęsne jedzonko z koszów padło, choć pewnie mogło być zadane doskonalej, ale to tylko umysł szuka dziury w całym, bo ja po wszystkim, choć odpowiedź była „to niebezpieczne” CZUŁAM SIĘ ZNAKOMICIE. Cieszyłam się jak dziecko, że zadałam proste z pozoru pytanie o właściwie rzecz z pozoru bez znaczenia.
To było jak… wysłuchanie siebie. Zrobiłam, co chciałam, enjoy :).
Róbta co chceta, słuchajta się, i wszystkiego dobrego :*