Przeciętny Człowiek stwierdził, że „życie nie jest zerojedynkowe”. I niby nic oryginalnego, każdy to widzi, ale… czy przypadkiem nie wprowadzając jakiś żelaznych zasad w swoim życiu nie sprowadzamy życia do zera i jedynki? Przekonajmy się zatem, czy 7 nawyków Stephena Coveya omawiane przez Przeciętnego Człowieka nie są zbytnim uproszczeniem doświadczania życia.
To bardzo prawdopodobne, więc wróćmy do naszego filmiku Przeciętnego Człowieka. Zaczyna on od stwierdzenia, że te 7 nawyków to podstawa naszego świadomego działania i rozwoju, stanowią one fundament i korzenie. Hm, dość ogólne to stwierdzenie, i chyba ryzykowne, bo założę się, że większość widzów przed filmikiem w ogóle nie znała Coweya. Nie mówiąc już o tym, że jesteśmy różni i różne światy inaczej funkcjonują, bo trudno, by wszyscy ludzie posługiwali się tymi samymi wartościami.
No dobrze, idźmy dalej. Czyli konkretnie – do zasad. Pierwszą jest proaktywność. Oznacza to nic innego, jak działanie w życiu. Czyli, jak ktoś nam zaoferuje stanowisko, to nie zbijamy bąków, tylko je przyjmujemy i cieszymy się z pieniędzy, które pewnie pójdą na chillouty. Można by to skrócić do „działaj!”. Jasna zasada, tylko że w trakcie wywodu Przeciętnego Człowieka zaczęłam się zastanawiać nad dwiema rzeczami. Po pierwsze, czy my aby na pewno mówimy o nawykach? Działanie jako nawyk, no, ta filozofia wydaje się bez zastrzeżeń. Jednak coś w głowie niepokoiło i mówiło: sprawdź w słowniku znaczenie słowa „nawyk”. Bo – proaktywność jako taka, pasywność jaka taka (o której też wspomniano w filmiku) to są postawy w życiu, a nie nawyki jako takie. No, ale z kolei bez aktywności nie można mówić o jakiś nawykach, któ…
Pogubiliście się? Ja też. W pewnym momencie postawa proaktywna i pasywna zlały mi się w jedną całość i myślałam, że Przeciętny Człowiek cały czas mówi o proaktywności, gdy okazało się, że mówi o pasywności, która to wiąże się z brakiem działania, a czy brak działania można opisać jako nawyk?
Dobra, dla jasności, przytaczam definicje słowa z PWNowskiego słownika, co by już nie mydlić oczu i mi, i Wam:
nawyk «nabyta skłonność do sprawniejszego, bardziej mechanicznego wykonywania jakiejś czynności» (źródło)
postawa (…) «stosunek człowieka do życia lub do pewnych zjawisk, wyrażający jego poglądy; też: sposób postępowania lub zachowania wobec określonych zjawisk, zdarzeń lub w stosunku do ludzi» (źródło)
Spokój? Nie? To przechodzimy do kolejnej zasady a’la Cowey.
A brzmi ona tak: zaczynaj z wizją końca. Wow, nawet nie wiem, jak to opisać. Współczesna psychologia mówi, że to bardzo pomaga. Przeciętny Człowiek używa prostego, ale dość obrazowego przykładu – papierosy. Rzucenie palenia. I spoko, trudno dyskutować z naukową wizją świata, zwłaszcza, gdy ta uzbierała w ciągu ostatnich 40 lat dość solidne argumenty na temat. Przez chwilę nawet poczułam się jak dziecko, któremu ktoś tłumaczy skutek i przyczynę, ale potem mi przeszło, bo autor filmiku stwierdził:
Jeśli wędrujesz bez celu i nie jest to zaplanowane, to można równie dobrze powiedzieć, że się zgubiłeś. Wizja końca (efektu) przybliża nas do celu.*
Okej, kiedy jesteśmy w kryzysie, a właśnie mamy na tapecie jakiś cel, to warto sobie przypomnieć, co jest na końcu drogi. To może nam pomóc. Okej. Ale… Wcześniejsze zdanie brzmi tak, jakby życie trzeba było planować. Jakby samo doświadczanie nie miało sensu, po prostu trzeba to jakoś obudować umysłowo. I to już nie jest okej. To znaczy – cel ułatwia nam cieszenie się z życia, ale tylko ułatwia. Poza tym myślę, że rok 2020 dobitnie wszystkim pokazał, że w życiu wcale nie chodzi o planowanie. Chodzi o doświadczanie. Najlepiej doświadcza się czegoś, co jest odkrywane, a więc niezaplanowane. I tu, w ramach przykładu, przychodzi mi z pomocą moje zboczenie zawodowe. Są dwie szkoły pisania książek. Jedna – planowanie wydarzeń. Druga – pójście na żywioł. Zgadnijcie, które pozycje na ogół lepiej się sprzedają? Tak, tam, gdzie pisarz nie wiedział nawet, kto jest mordercą (czyli Agatha Christie i jej kryminały), albo jak wszystko się potoczy do finału. I to jest niesamowita przygoda dla autora, bo bohaterowie wielokrotnie pozwalają na zaskoczenie! W trakcie pisania! Życie nie ma planu.
Przeciętny Człowiek – zapewne za radą Coweya – zaleca stworzenie własnej konstytucji. To są żelazne zasady, wyznaczające drogę, wspierać w samooświetlaniu się… i no dobrze, czasem się zasady przydają. Na przykład wtedy, kiedy mamy wybitnie niską samoocenę i zero asertywności, a nasz partner jest przemocowy. Wtedy oczywiście warto pamiętać, żeby go nie podjudzać, czy inne sprawy. To może pomóc w przetrwaniu. Jednak na dobrą sprawę, myślę, że znakomita większość z nas, poza sytuacjami zagubienia się, nie potrzebuje wymyślać kolejnej makulatury wiszącej na ścianie. To dlatego, że wiemy, kim jesteśmy i jacy jesteśmy. Znamy nasz charakter, więc wiemy, że opalanie nam nie pasuje, ale pasuje nam zwiedzanie pobliskich wiosek. Nie trzeba się wysilać na dodatkowe filozofie. Mało tego, spontan jest bardzo inspirującą rzeczą, uwalniającą kreatywność. Bo to właśnie wszelkie plany ją hamują. Ale co ja tam wiem, nie jestem przecież Coweyem.
Aczkolwiek, Przeciętny Człowiek przytacza kwadracik i dzieli go na 4 części, z kategoriami. Poszukajcie w google „kwadrat organizacja celów”, bo jest to bardzo praktyczna rzecz i przydająca się wtedy, kiedy mamy naprawdę dużo spraw do załatwienia :). Ale to już niestety nie jest zawartość filmiku, bo Cowey jakoś to inaczej zaprezentował, ale dobra, czas na kolejny punkt, który – o dziwo – będzie się wiązał w jakiś sposób z opisanym kwadracikiem.
Trzy: ustalenie priorytetów. Wydaje się spoko, prawda? Najpierw realizujemy to, co nas zabije, jeśli tego nie zrobimy, a potem, powoli, wywalamy mniejsze robaczki. Czy jakoś tak. Całkiem sprawne i logiczne działanie.
Tyle że Przeciętny Człowiek przedstawił to w tak dziwny sposób, że w pewnym momencie złapałam się na dość grubym przemyśleniu. Otóż: te wszystkie zasady są uproszczeniem funkcjonowania życia człowieka. Sprowadzaniem bycia do zerojedynkowości właśnie. No bo mamy cel i ciągle coś podkłada nam pod nogi belki, takie, że się przewracamy. I tak w nieskończoność, no, ale ustaliliśmy cel. Tyle że… co, jeśli ten cel nie może być zrealizowany, bo w naszej energetyce, umyśle siedzą głupoty, czyli blokady w tej sprawie? Czyli: realizacja celów jest ok, ale warto też wyjść naprzeciw temu, co sprawia, że nam się nie udaje. Tylko proszę, bez tekstów w stylu „bo rzuciła klątwę na moją rodzinę w XIX wieku”. Poważniej, joga, oddychanie, las, grzebanie w energetyce i przekonaniach – to wszystko i więcej może sprawić, że nasze życie stanie się po prostu mniej torpedowane przez zjawiska niepożądane.
Cztery: działaj według strategii win-win. Wow, prawie zasnęłam na tym punkcie i nie dziwne. W latach 80′ XX wieku ta zasada mogła być pewnego rodzaju zaskoczeniem, ale dzisiaj jest już tak wpychana we wszelkie newslettery przedsiębiorczości, że ocknęłam się na przykładzie „jak nie szkodzić sąsiedniemu konkurentowi”, bo to była zabawna wstawka z tymi piekarniami.
Pięć: zrozumienie ponad bycie zrozumianym. Ładna nazwa, ale w zasadzie… brzmi jak wodolejstwo. Choć w praktyce chodzi po prostu o to, by klient poczuł się zrozumiany, by słuchał o sobie.
Sześć: synergia. Czyli wykorzystywanie nawet najdrobniejszych pozytywnych rzeczy, okazji i tak dalej w realizacji celu. I okej.
Siedem: Ostrzenie piły. Cowey uważa, że jeśli chcemy być turbospełniający się, to warto nieustannie pracować nad:
a) zdrowiem, czyli codzienne ćwiczenia i tak dalej,
b) umysłem, czyli unikać lenistwa umysłowego,
c) emocjami i relacjami,
d) duchowością, czyli zrozumienie własnych motywów czy też słuchanie własnego serca, ale tu Przeciętny Człowiek właściwie wiele tematu nie rozwinął. A szkoda.
No właśnie – zauważyliście zapewne, że im dalszy punkt, tym mniej się nad nim pastwię? Bo i też Przeciętny Człowiek mniej poświęca czasu tym sprawom. Z jednej strony słusznie, bo uniknął przez to niepotrzebnego lania wody, wszystko w końcu jest zrozumiałe, żyjemy w XXI wieku i znamy to przynajmniej od dwudziestu lat, po co to jeszcze raz roztrząsać. Z drugiej strony, naprawdę szkoda mi było, że nie rozwinął kwestii duchowości, bo choć powiedział krótko i zwięźle, to jednak można by tu posilić się jakimś przykładem, jak dojść do siebie.
Właściwie, to chciałam się przyczepić tylko i wyłącznie do jednego punktu z tych czterech zasad Coweya.
Unikać lenistwa umysłowego.
Totalnie się z tym nie zgadzam!
No… to znaczy, właśnie musimy robić tak, by mieć czas na totalne nicnierobienie. To jest wspaniała praktyka, którą najlepiej rozłożyć na przykład po godzince dziennie, albo i mniej. Ale żeby była. Wiecie, jak się tak położysz i pozwolisz na całkowite nic-nie-dzianie-się, to wtedy odkrywa się rzekę relaksu. Dosłownie. Spróbuj. I takich właśnie chwil dla siebie życzę sobie i Wam!
* cytat z filmiku Przeciętnego Człowieka