[COMMENTARY] Jak nie robić filmu o tym, jak zostać ateistą

Przeciętny Człowiek to zadeklarowany ateista. Czy wojujący? Niekoniecznie. Na pewno jednak taki, który bardziej wierzy nauce, niż fizyce kwantowej. Znaczy, musi coś zobaczyć, by uwierzyć. Stwierdzenie może i na wyrost, ale przy filmiku „Jak zostać ateistą? Czy rozwój osobisty bez religii jest lepszy?” trudno nie zastanawiać się nad tym, kim jest autor i co więcej, jakich odbiorców chce mieć.

Każda twórczość przejawia coś z autora. Brzmi to może dziwnie, ale wystarczy spojrzeć na randomowy rysunek, by to zrozumieć. Ba, nawet teksty pisane bez serca dają pewną informację o ich twórcy: jest on na etapie, w którym nie ma serca akurat do tej sprawy. I tyle. W przypadku Człowieka Przeciętnego można stwierdzić kilka rzeczy i być może, większość z nich będzie odczuciem całkowicie subiektywnym. Na przykład to, że autor jest smutny, bo przez chwilę się nad tym zastanawiałam, gdy go słuchałam. Co jest jednak pewne, to to, że twórca analizowanego przeze mnie filmiku bardzo się starał, bardzo chciał stworzyć coś inteligentnego, konkretnego i subiektywnego. Ba, sam zaznacza, że to, co przedstawia ma wyraz subiektywny. I niestety, nie jest to dla filmu pozytywne.

Słowa – bo wciąż jednak mówimy o utworze słuchanym, a więc podcaście, do którego jedynie dodano animacje ułatwiające zrozumienie treści – muszą być rozumiane. Rozumieć ma odbiorca i tu zaczyna się pytanie: kto nim jest?

No właśnie, nie do końca wiem, kto.

I o ile przy pisaniu tekstu nie warto się zastanawiać, do kogo kierujemy słowa, tak po już ich stworzeniu warto to zrobić. Szczególnie, że dobre utwory to utwory, przy których wykonano MINIMUM autorskiej redakcji, a więc wprowadzono różne poprawki, chociażby i stylistyczne.

Tu chyba Przeciętny Człowiek o tym zapomniał.

Albo i nie – bo wiedział, że to nie pierwszy jego film na kanale, więc spodziewał się, że jego odbiorcy będą wykształceni. Mający otwarty umysł?

Może, ale nawet jeśli, to popełnił pewien, bardzo podstawowy błąd w tworzeniu scenariusza.

ZBYT WIELE INFORMACJI NARAZ.

Już na samym wstępie autor zarzuca słuchacza kilkudziesięcioma pojęciami, niektórymi nawet nie zajmując się wybitnie. Możemy usłyszeć takie słowa / wyrażenia, jak: „metabadania”, „błędy poznawcze”, „twarde dowody”, „hierarchia dowodu”, „nauki społeczne”, „solipsyzm”, „arbiter”, „higiena intelektualna”, „ateizm”, „sztuczka retoryczna” (możesz przestać już wymieniać? – nie), „kultura społeczna”, „rytualizm”, „myślenie magiczne”, „myślenie życzeniowe”, „prawo przyciągania”, „manipulacja”, „skalowanie”, „gradacja”… uch, no dobra, mam już dość. To wszystko czeka nas w pierwszej połowie filmu. I o ile niektóre pojęcia mamy od razu w głowie, tak nagromadzenie tego wszystkiego w jednym miejscu i o jednym czasie powoduje, że słuchacz i tak się gubi. Ja przez chwilę kompletnie nie wiedziałam, co ja oglądam. I już zostawię w spokoju tytuły poszczególnych rozdziałów filmu, by się aż tak nie pastwić nad Przeciętnym Człowiekiem.

No dobrze, ale to tylko jedna sprawa. Przecież autor jest człowiekiem inteligentnym, szanującym innych ludzi, prawda? Ogólnie treść może być pozytywna, tak?

No, może, ale nie jest.

To znaczy… Odbiorcom, którzy patrzą na świat w sposób duchowy ten filmik nic nie da. Dlaczego? Bo posługują się ZUPEŁNIE INNYM JĘZYKIEM. Przeciętny Człowiek prowadzi narrację do rozumu, używając bogatej terminologii naukowej, która ma przekonać, że autor jest wiarygodny, bo w końcu mowa jest o nauce. Ba, przytacza nam nawet kilka książek, w tym jedną – „Pułapki umysłu” Daniela Kachmana, którego mam w planach. Chce zatem przemówić do umysłu. Racjonalności. Ale… religia to nie jest racjonalność, o czym sam wielokrotnie wspomina.

Religia – duchowość – siedzi nie w głowie, a w sercu. I nieważne, o jakiej wierze mówimy, człowiek wierzący, ba!, prawdziwie wierzący, po prostu ma w sobie coś duchowego. Takie połączenie, które pozwala mu na ZAUFANIE, choćby skały srały. Dlaczego więc do serca przemawia się rozumem?

Może dlatego:

obraza uczuć religijnych – jeden z najbardziej uwłaczających przepisów inteligentnym wierzącym*

W sumie – trudno nie zgodzić się z Przeciętnym Człowiekiem, że przepis o obrazie uczuć religijnych to jest jakiś niezdrowy egoizm. Mało tego, autor filmiku podaje jeszcze parę argumentów, z którymi trudno się nie zgodzić. Na przykład ten:

wiara religijna ma wiele za uszami

No, ma. Na przykład palenie na stosie, skazywanie matek na męki i tak dalej. Wszyscy to znamy, więc nie będę rozwijała tego tematu. Jednak powyższe zdanie ma w sobie jakiś negatywny ton i przyznam, że daje mi się on chyba we znaki. Dlatego właśnie, że Przeciętny Człowiek prowadzi narrację o religii w takim przeświadczeniu, że jest lepszy od wierzących, bo on jeden poznał się na tych, no, głupotach (przepraszam, to miało obrazować, a nie obrażować) i prowadzi oświetloną narrację z punktu widzenia nauki.

Nauki, ale której nauki? Ktoś pod filmikiem napisał tak:

Powiadasz „twarda naukowa wiedza”? Która? Ta, co była wczoraj, ta co jest dzisiaj, czy ta co będzie jutro?

Piękne, prawda? Ale, wróćmy do samego Przeciętnego Człowieka i zastanówmy się, co świadczy o tym jego pejoratywnym tonie wobec osób wierzących.

– Tytuł! – wystrzelisz jak proca. No właśnie, niekoniecznie. Jeśli autorowi zależało na dużych wyświetleniach, to musiał stworzyć tytuł clickbaitowy, sugerujący coś konkretnego. Najlepsza instrukcja to pytanie + kontrowersja, a przecież to czyste „Jak zostać ateistą? Czy rozwój osobisty bez religii jest lepszy?”. No dobrze, to skupmy się na treści. A więc, wracamy do… no, tych uszu. Smacznego.

Już w dwóch pierwszych minutach wszystkie osoby związane z rozwojem osobistym czy ezo dostają – po uszach właśnie. Dobrze, że nie po tyłku, ale stwierdzenie:

prawo przyciągania – szalenie popularna bzdura w świecie rozwoju osobistego

i tak boli. Co prawda dalej autor mówi, że zwolennicy prawa przyciągania zachowują się jak osoby wierzące, bo twierdzą „musisz zgłębić temat” i „nie rozumiesz”, ale czy to jest adekwatne porównanie?

Dla Przeciętnego Człowieka.

Dla mnie niekoniecznie, bo rzeczywiście prawo przyciągania jest prawem, które w znaczny sposób przekłamała pop-psychologia. Dzięki temu wzrasta niezadowolenie i frustracja zwolenników „Sekretu” kogoś tam. No, wiecie, tej książki o prawie przyciągania.

Tyle że koncepcja tej myśli jest całkiem dobra.

Opisuje ona jednak bardziej samo działanie energii, przyciąganie się podobieństw, a nie codzienną dostawę nowego auta. Żeby to lepiej zrozumieć i przede wszystkim praktykować, trzeba zrobić jedną rzecz.

Sięgnąć do transferingu, czyli innymi słowy – zgłębić temat.

Wychodzi więc na to, że zwolennicy prawa przyciągania mają rację w obu argumentach.

Kolejny łomot z filmiku przeznaczony jest dla osób wierzących, dla których – no chyba – ten miał być skierowany. Mówię o tych słowach:

kapłani tak sobie gaworzą, ich słowa nie mają większej wartości, ich otoczka jest bardziej wystawna

Wow, to poleciał. No dobrze – faktycznie msze w KK należą do bogatych, wszyscy to w pewnym momencie mogliśmy oglądać. Tu jakiś obrus, tu niby złoty kielich, tam piękna biała szata i tak dalej. Ale bardzo bym się kłóciła, że to, co się wyprawia na mszy nie ma większej wartości. To znaczy: Przeciętny Człowiek może tak twierdzić, bo dla niego zdaje się wszelkie abstrakcyjne pojęcia wydają się historiami niestworzonymi, bo nie dadzą się udowodnić. Przesadzam? No, ale sam mówi np. o „zmartwychwstaniu”, „zamianie wina w krew” i tak dalej. Znaczy się, opowiada nam o takich dość symbolicznych scenach, które można w różnoraki sposób interpretować i właściwie wszyscy – nawet wierzący – się zgadzają, że interpretacja, ale NIE DOSŁOWNA. Tymczasem mam wrażenie, że Przeciętny Człowiek spogląda na Biblię, powiedzmy dla uproszczenia, w sposób dosłowny. Nie szuka w tym absolutnie żadnej duchowości.

No, w końcu stara się przekonać wierzących, by stali się niewierzącymi.

Chyba logiczne zagranie?

Nie.

Po pierwsze, nadal mówi językiem umysłu, a nie serca. Te dwa różne poziomy się nie dogadają.

Po drugie i najważniejsze – kościół był, jest i jeszcze przez długi czas będzie jednym z najskuteczniejszych manipulatorów. Widzimy to po historii. Widzimy to po tym, jak energia działa w trakcie mszy zielonoświątkowej. Otóż, w pewnym momencie w człeka wstępuje duch święty. Tyle że takie wspaniałe wrażenie tworzy się nie tylko przez samą energię (wiara, miłość, intencja, wola), ale również przez

zbudowanie pewnego rodzaju wypukłego sufitu.

I ostatnia sprawa to słowa. Wszystkie modlitwy i stwierdzenia na mszy są zbudowane tak, by człowiek z własnej woli godził się na cośtam i wyrażał wolę czegośtam, dzięki czemu wkrótce do niego mogą zapukać… no, niech zapuka szczęście i miłość, nie bądźmy już tacy wredni dla osób wierzących tylko dlatego, że ja nie jestem taką osobą, dobrze?

Dlaczego więc po prostu Przeciętny Człowiek nie opisał czarno na białym dowolnej manipulacji kościoła, używając dowodów stricte naukowych, a skupił się na gromadzeniu pindyliona argumentów? Przecież to o wiele prostsze, niż to, co zrobił.

I jeszcze jedno: zapewne moje argumenty dla Człowieka Przeciętnego nie są warte funta kłaków, bo energia to przecież jest coś, czego na własne oczy nie można zobaczyć. Czy to zatem istnieje? Och, czekaj…

Autor w którejśtam minucie filmu wypowiada następujące słowa:

zobaczenie nieuczciwości intelektualnej wierzących

i aby nie było to wyrwane z kontekstu, powiem tak: chodziło o prowadzenie z nimi dyskusji. Fajnie jednak by było, gdyby obie strony prowadziły dyskusję w tonie pełnym szacunku. Tymczasem użycie słowa „nieuczciwość” wobec dyskutanta już sugeruje, że wierzący jest nieuczciwy, że jest zły. No dobra, zapomniałam dodać, że ten zły, potworny wierzący popełnił parę autodestrukcyjnych dla dyskusji argumentów. No, niech to będzie dla przykładu jego doświadczenie! W końcu Przeciętny Człowiek szanuje cudze doświadczenie i co z tego, że jego rozmówca – powiedzmy Filip – modlił się tydzień do Boga i Maryi o uzdrowienie, bo mu coś w nodze się zrobiło i lekarze musieli zrobić operację i wszystko dobrze się skończyło. Dla Filipa będzie to dowód, że jego wiara mu pomogła. Dla Przeciętnego Człowieka będzie to bzdura, bo… no, bo nie ma na to dowodów. Tyle że nie ma również dowodów na to, że wiara Filipowi NIE pomogła.

Całą noc można się w tej sprawie przerzucać argumentami i do niczego nie dojść.

Przeciętny Człowiek sugeruje, że własne doświadczenia, te mistyczne, to jedynie sztuczki umysłu, błędy poznawcze i tak dalej. I w ogóle nie mają prawa stać wyżej od nauki.

Pamiętacie wcześniejszy cytat pewnego anonimowego człowieka pod filmikiem? Ten o nauce?

No więc ja się pytam, dlaczego nauka ma stać wyżej od naszego doświadczenia.

Doświadczenie nie może być naukowym dowodem na tezę X, to prawda.

Jest jednak dowodem na coś innego.

– Że każdy człowiek jest inny! – rzucisz jak młotem. Eee, to zbyt banalne, chociaż bardzo się cieszę z naszych polskich wygranych na olimpiadzie w Tokio.

Doświadczenie wskazuje bardzo wyraźnie, że każdy sam tworzy swój świat. To, jak myślimy, jak na niego patrzymy i tak dalej dostaje odpowiedź w postaci świata. A doświadczając, doświad

czekaj, zagalopowałam się, bo w końcu mieliśmy rozmawiać o tym, czy warto rozwijać się bez religii.

TAK! PRZECIĘTNY CZŁOWIEKU, WARTO ROZWIJAĆ SIĘ WEWNĘTRZNIE BEZ RELIGII!

Ale czy warto rozwijać się bez duchowości?

* * *

Każdy tekst powinien być podsumowany. No więc to pójdzie szybko: Przeciętny Człowiek podaje trochę instrukcji obsługi, jak przejść na ateizm. Mowa tu głównie o negowaniu w argumenty, w obraz tego, co pokazuje nam religia. W porządku. Jednak więcej rozwiązań nie doświadczymy. Ba, myślę, że dla osoby prawdziwie wierzącej ten film będzie bełkotem. Bo duch w rozmowie potrzebuje ducha, a nie umysłu. Przynajmniej w tak istotnej sprawie.

Wałkowany filmik:

* wypowiedzi pisane kursywą to cytaty Przeciętnego Człowieka (z wyjątkiem tego cytatu o nauce)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *