W czerwcu zeszłego roku Netflix podjął decyzję o drugim sezonie „Prawnika z Lincolna” – serialu na podstawie powieści Michael’a Connelly’ego. To historia o prawniku Micky’m Hallery’m, który pewnego dnia dostaje w spadku kancelarię prawną przyjaciela. I zaczyna się rollecoaster, bo adwokat ma na głowie pewnego geniusza-twórcę growego hitu oskarżonego o zabójstwo dwóch osób. A na dodatek dzieje się jeszcze kilka, nie mniej ciekawych spraw.
Pierwszy sezon liczy sobie dziesięć odcinków i muszę przyznać, że były dobre. Może nie jest to wybitne dzieło, ale znajdziemy tu to, co fani kryminałów uwielbiają najbardziej, a reżyserka sprawia, że ogląda się to ciekawie.
WIZUALIA
Zacznijmy jednak od wizualiów, bo te są widoczne gołym okiem. Pierwszy wjazd Micky’ego jest w stylu dość teledyskowym. To znaczy – wszystkie inne ujęcia mają kolory stonowane, zwyczajne. Natomiast pierwsza jazda adwokata ma takie bardziej agresywne, jaśniejsze.
Powitanie przez widza Micky’ego – kadr ciepły, sprawiający wrażenie gorąca.
Ten styl jest stosowany później w momentach, gdy Mickey opowiada swojej szoferce o pracy adwokata. Tłumaczy, w jaki sposób ten myśli i na czym trzeba się skupić, by wygrać. To daje ciekawy, teledyskowy styl.
Są to momenty, które dają trochę wytchnienia widzowi, bo na ekranie dość dużo się dzieje. Wstawiono je w formie przerywnika między główną akcją i myślę, że to dobry koncept, bo jeśli w pierwowzorze – bo serial jest na podstawie książki – takich rozmów było pełno, to fajnie rozwiązano sprawę.
Natomiast nie udało mi się znaleźć, czy twórcy „Prawnika z Lincolna” chcieli nawiązać do teledysku Morcheeba, ale że ten fajny, to posłuchajcie ;).
Jest jeszcze jedna ciekawostka wizualna w serialu. W pierwszym odcinku jest ujęcie na budynki, o takie:
Dzieje się to tuż przed nawiązaniem akcji, o której za chwileczkę. Bo podobne ujęcie znajduje się w piątym odcinku, ale wtedy jeden z budynków jest rozmazany:
W sumie trudno powiedzieć, czy te kadry są zrobione z rozmysłem. Mam nadzieję, że jeszcze nie zasnąłeś/aś, bo teraz przechodzimy do właściwej recenzji.
RECENZJA
Pewnego dnia Michael „Mickey” Haller dowiaduje się, że jest bogaty. Owszem, wcześniej był prawnikiem, jednak miał wypadek w trakcie surfowania, po którym zaczął brać i przez to stracił rok życia. Gdy już się ogarnął, dowiedział się, że jego przyjaciel – także prawnik – został zabity. Przez kogo? Dlaczego? Mickey nie wie, ale dąży do rozwiązania tej zagadki. Przy okazji, martwy kumpel przepisał mu swoją kancelarię, która była znacznie bogatsza, niż kancelaria Micky’ego.
Hmm… Tak ogólnie przedstawia się oś fabularna serialu – jest sprawa, którą musi się zająć w spadku, jest jego kierowczyni, która pracuje jako szoferka spłacając go, jest sprawa przyjaciela trupa i to wszystko ładnie się ze sobą spina. Narracja jest prowadzona w dość dynamiczny sposób, więc całkiem przyjemnie się ogląda.
Cóż, jest jednak pewna scena, której nie do końca ogarniam. To znaczy: wszystko jest logiczne, ale… co się stało na ekranie? No właśnie. Nasz Mickey jest śledzony i zauważył to, potem strzela i potem jest po ptakach, ale nie ogarniam, w co strzelał. Na początku wydawało mi się, że w drzwi, ale nie – jakby efekt naboju zupełnie zniknął. Cóż, celem Mickey’a z pewnością nie były klamki. A zresztą.
To są raczej szczegóły, które nikogo nie obchodzą. A przynajmniej widza, co dał się wciągnąć w historię. A w tym przypadku tak jest, bo pomimo klisz, serial ogólnie jest dobrze wykonany i ma tak poprowadzoną narrację, by się chciało dalej go oglądać.
Nie mniej, jeśli jesteście wyczuleni na akcenty – bo Mickey ma nierówny akcent, przechodzący od amerykańsko-meksykańskiego do amerykańskiego i nie jest to spowodowane czymś wyraźnym… to ten szczegół może Was denerwować. Tak, wiem, na takie drobnostki może zwrócić uwagę tylko Amerykanin/Meksykanin tam żyjący.
Natomiast, jeśli ktoś czytał powieści „Prawnik z Lincolna” Michaela Connelly’ego lub oglądał film z 2011 roku, to może być mniej zadowolony. Pełny metraż dotyczy pierwszego tomu, zaś serial drugiego, „The Brass Verdict”. To mogło spowodować, że producent/twórca serialu David E. Kelley nie mógł wykorzystać przyczyny, dla którego Mickey wycofał się na rok z zawodu. Otóż, w filmie jest to strzelanina, w serialu zaś surfing. Fani serii uważają, że Mickey nie polubiłby sportu, to nie ten typ człowieka. I cóż, może i mają rację, ale dla wszystkich innych, którzy nie znają ani pierwowzoru, ani poprzednika, historia jest całkiem dobrze oglądalna, a wartka narracja – bo tu niewątpliwie sporo się dzieje – powoduje, że „Prawnik z Lincolna” wciąga.