Manolo Caro jest drugim meksykańskim showrunnerem pracującym dla Netflixa i mającym 4-letni kontrakt z nim niemal na starcie.
– Ten serial jest czymś, co może istnieć tylko na Netflixie – powiedział o swoim niesamowicie udanym dziele, jakim jest „Dom kwiatów”. Historia liczy sobie 3 sezony i jeden odcinek specjalny z 2021 roku.
Ufff, to była jazda bez trzymanki i powiem Wam, że jedna z najlepszych. Muszę Was przestrzec jednak, że jeśli nie lubicie poprawności politycznej, ten serial RACZEJ nie przypadnie do gustu. Właściwie ratowało go tylko to, że jest tak szalony jak tuzin latających imadeł.
* * *
„Dom kwiatów” to słynna kwiaciarnia, która brała udział w organizacji imprez dla prezydentów. Niestety, czasy jej świetności już przeminęły, o czym ich właściciele – para i trójka ich dzieci – dowiadują się w pierwszym odcinku.
Przyznam, że jestem świeżo po obejrzeniu, ale wydaje mi się, że pierwszy sezon był najbardziej strawny, jeśli chodzi o ilość transwetytów, gejów, no i murzynów. Jest chyba także najmniej śpiewna i najbardziej humorystyczna. Ładny i sprytny wstęp.
Historię zaczynamy od tego, że jakaś pani wiesza się w „Domu kwiatów”. I nagle dzieje się domino, którego bym nie chciała spojlerować.
Świętości tu nie ma żadnej – nabijają się ze wszystkiego, z czego można. Jadą po stereotypach stereotypów, choć przyznam, że nie brakuje w tym i dramatyzmu.
W drugim sezonie, w ostatnich jego odcinkach, jest bardzo dużo dramatu, którym także rozpoczyna się trzeci sezon. Nie mniej, scena, gdy Micaela śpiewa w konkursie to po prostu wisienka na torcie, bardzo energetyczna.
Zresztą – nie wiem, czy to jest kwestia jego meksykańskiego akcentu hiszpańskiego (z tego też się nabijają) – ale oglądało mi się to o wiele lepiej, niż hiszpańskie produkcje. Jest w tym jakaś taka energia, siła. Soundtrack tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=_2tnXFIfFJo… – warto posłuchać, bo to naprawdę kryje w sobie perełki.
Chcę jeszcze zwrócić uwagę na dwie kwestie.
Aktorzy, którzy grali dwóch gejów – Juliana (Dario Yazbek Bernal) i Diego (Juan Pablo Medina) – oraz siostra jednego z nich, Elena (Aislinn Derbez) – musieli być bardzo odważni. Jak rozumiem, przy takich produkcjach jest coś w stylu „pracownik do scen intymnych” i tu ON BYŁ NAPRAWDĘ POTRZEBNY. Jest bardzo dużo golizny, scen intymnych, więc serio, wymagało to od nich pewnej otwartości i odwagi.
Jednak bardzo moją uwagę przyciągnęła Cecila Suarez, odgrywająca rolę Pauliny. To, jak ona tworzy tę postać czyni ją jedną z najbardziej charakterystycznych wśród tego zbiegowiska i tak już dziwacznego towarzystwa. I mam tu na myśli mimikę, jak i mowę.
Jeśli chodzi o reżyserię, a ściślej pracę kamery, to mamy tu czasem artystyczne zabawy w stylu: retrospekcje damy nieco innym kolorem, pobawimy się wyglądem obrazu w salonie, jakieś bardzo artystyczne urywki mające dobrze zobrazować stan bohaterów.
Ufff, co za jazda bez trzymanki.
Jeśli nie boicie się zbyt dużej ilości murzynów, trans, gejów i wszystkiego, co może wpaść do głowy w temacie poprawności politycznej, to śmiało, włączajcie „Dom kwiatów”. Ta historia jest tak szalona, że zaraz idę obejrzeć film i mam wrażenie, że to jeszcze będzie za mało.
Niech żyje Meksyk!