manhunter

W 1986 roku na świat przyszedł „Manhunter”, znany w Polsce pod dwoma tytułami: „Łowca” i „Czerwony smok”. Tym razem tłumacze wiedzieli, co robią – „Czerwony smok” to także tytuł książki Thomasa Harrisa, rozpoczynającej trylogię o Hannibalu Lecterze.

Niestety, albo stety, obraz Micheala Manna spotkał się z klapą finansową.

Postanowiono się jednak nie poddawać i zapomnieć o druzgocącej klęsce – koniec końców, żyć trzeba dalej, a fani Harrisa bardzo, bardzo chcieli zobaczyć na ekranie „Milczenie owiec”.

No i wyszło arcydzieło, a film „Czerwony smok” został zapomniany na wiele, wiele lat.

Chyba sam Mann machnął na to ręką, ale w sumie – po sukcesie „Milczenia” to nie dziwne, że go to przestało boleć. Jeśli w ogóle bolało.

Ale!

My tu gadu gadu, a Wy pewnie chcielibyście wiedzieć, jak film z 1986 roku się dziś prezentuje?

Otóż – prezentuje się przyzwoicie, choć w roli Lectera nie zobaczymy Anthony’ego Hopkinsa. Jest to po prostu film, który można sobie obczaić w wolnej chwili.

A idzie to tak: w USA jak to w USA grasuje seryjniak, więc pewien agent FBI musi złapać gościa. Tylko jak? Jak do cholery do tego dojść, skoro praktycznie nie ma żadnych sensownych śladów?

Odpowiedź jest prosta – dealować z Hannibalem Lecterem, który już jest w więzieniu i został złapany przez tego samego agenta, którego teraz widzimy.

Co ciekawe, widz wie, że morderca jest pojebany jak trzy furgonetki, ale film nie epatuje grozą, ani przemocą. Powiedziałabym, że mamy tu do czynienia ze zdjęciami ofiar i dwoma, może trzema brutalniejszymi scenami. Cała reszta to klasyczne dochodzenie do tego, kto co i jak.

I to robi klimat – zwłaszcza, że Mann wraz z autorem zdjęć zdecydowali się na naprawdę niezłe miejscami kadry, wśród których jest morze, ocean.

Niestety finał jest skapacony. Jak do tego doszło, nie wiem, chciałoby się zaśpiewać i może wyszłoby to podobnie, jak w filmie, bowiem mamy tu klasyczną muzę z lat 80′. Czy to źle? Eee… powiedziałabym, że to trochę nijak ma się do tego, co się dzieje na ekranie i w ogóle robi dziwne wrażenie. Mało tego, cięcia, ujęcia, szybkość akcji i tego, co tam się wydarzyło wygląda na trochę „byle jak”, „byle z głowy”. Nikt się tu nie starał chyba.

Ogólnie w skali 10 to oceniłabym ten film na 6.

A, no tak – jest jeszcze gra aktorska, ale… nią się zajmę przy „Czerwonym smoku” z 2002 roku 🙂.