Gliniarz z Beverly Hillis: Axel F

Dzień dobereł! 🙂

Jeżeli chcecie zobaczyć trzydniowy, odgrzewany pięciokrotnie kotlet, to jest to właśnie ten adres. I filmu nie ratuje ani Eddy Murphy, ani muzyczka, którą widz wyraźnie zna z poprzednich części.

To jest takie 4/10.

Mamy tu Foleya, który wraca do Beverly Hillis, ma córkę i… już na starcie widzimy, że on po prostu lubi rozwalać miasto. I robić sobie jaja z kolegi, który jest białym detektywem, ale nie do końca udaje mu się nim być. To ma być komedia, ale jest sucha jak wyschnięte jezioro.

Uwielbiamy „Gliniarza z Beverly Hillis” nie dlatego, że to były wybitne filmy, a dlatego, że miał doskonałą muzykę i jest reprezentantem lat 80-90′ XX wieku. Filmy z tego czasu to filmy, które automatycznie niemal płyną, są bardzo przyjemne i niezmiernie śmieszą. Tym właśnie wyróżniała się ta seria. Ale mamy rok 2024 i NIE DA SIĘ odtworzyć lat 80 czy 90′. Zresztą, w „Axelu F” tego nie chcą robić, choć starają się cisnąć w nostalgię. Z tą uwagą film zaprocentował właśnie na 1 punkt.

Axel F (Eddie Murphy) wraca do Beverly Hillis, zmartwiony sytuacją, w której córce ktoś groził. Ta jednak ma focha dziewczynki na tatusia i nie chce z nim gadać. Po drodze dzieją się różne perypetie i wiecie, co? Nudziłam się do tego stopnia, że postanowiłam pobawić się w budżetowanie. Tak, film leciał w tle.

Bo niestety, ale większość fabuły jest przewidywalna, a znajoma muzyka jest przetykana nowymi, niezbyt zapadającymi w ucho kawałkami. No, przynajmniej dla mnie.

Drugi punkt „Axel F” zbiera za znajome rytmy z poprzednich odsłon, choć chyba nieco uwspółcześnione, ale mimo wszystko uważam, że tamta główna piosenka Gliniarza tego nie potrzebowała, bo już była doskonała.

Trzeci punkt „Axel F” zbiera za to, że… głowa przy oglądaniu tego czegoś mnie nie bolała. Piję do „Akolity”, przy której mój mózg niestety już na początku 6 odcinka informował, że ten serial go boli. A zatem, wygląda na to, że w „Axelu” postacie są mimo wszystko bardziej wiarygodne i głębokie, niż w „Akolicie”. A na pewno dialogi nie są paździerzowe – no to kolejny punkcik.

Jeśli ktoś mało ogląda akcyjniaków, to może „Gliniarz z Beverly Hillis” być czymś, co go zadowoli. A to, że będzie to odgrzewany kotlet? Cóż, o gustach…

PS.: Scena, w której Axel robi w balona swojego białego kolegę była dla mnie niesmaczna. Rozumiem, że to miał być humor, ale – jak prawie wszystko w tym filmie – nie wyszło. Żal tylko Eddiego, który wziął rolę chyba tylko dla samych pieniędzy, bo nie widziałam, by jakoś specjalnie widać było jego kunszt aktorski. I nie zauważyłam, by któryś z aktorów jakoś błyszczał, ale grali w miarę przyzwoicie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *