Ted Lasso

– Prowadzimy rozmowy na temat czwartego sezonu i są to bardzo ekscytujące rozmowy, ale to wciąż wczesny etap – powiedział CEO Warner Bros, Channing Dungey o ewentualnym czwartym sezonie „Teda Lasso”. – Zawsze jasno komunikowaliśmy, że nie będzie więcej 'Teda Lasso’, jeśli Jason i zespół nie będą czuli do tego entuzjazmu, a mogę z pierwszej ręki powiedzieć, że Jason jest teraz w miejscu, w którym czuje się naprawdę podekscytowany i ma z tego dobrą energię.

Powiedzmy sobie szczerze: z tego serialu bije pozytywna energia. Na ile to radość aktorów z działania, a na ile kwestia scenariusza, trudno powiedzieć. Nie mniej, jeśli ktoś Wam powie, że „Ted Lasso” jest ciepłą historią, odprężającą i nawet działającą antydepresyjnie, to tak – będzie miał rację. Oczywiście produkcja ze stajni Apple+ ma swoje problemy, ale o tym na końcu, przy trzecim sezonie. Czy będą spojlery? Na pewno nie takie, które zepsują Wam rozrywkę.

Amerykanin – Ted Lasso (Jason Sudeikis) – kompletnie się nie zna na piłce nożnej. Mimo to zostaje zatrudniony jako trener FC Richmond, w Londynie. Brzmi jak sposób na porażkę? Takie też intencje ma jego szefowa, Rebecca Welton (Hannah Waddingham), która już w pierwszym odcinku informuje widzów o swoich niecnych zamiarach. Czy mamy tu przełamanie czwartej ściany? Nie, ale o tym dalej.

Pierwszy sezon składa się z 10 odcinków i to niekoniecznie trwających długo, bo pilot miał ledwie trzydzieści minut. W ogóle wyglądało to, jakby starano się skondensować historię do najważniejszych elementów. I im się to udało, ponieważ początek tej historii jest całkowicie czarujący. Trochę chodzi o to, że dopiero poznajemy Teda Lasso, a trochę o… ogólny klimat. Ta historia jest po prostu urocza, opowiada o ludziach ze słabościami, którzy jednak się mierzą ze swoimi problemami i rozwijają.

Są tu oczywiście elementy komediowe, bo teoretycznie ten serial porusza się w ramach komedii. Na szczęście twórcy nie silą się na humor; jeśli jest zabawnie – to po prostu jest. Widz roześmieje się wtedy, kiedy to poczuje.

I choć „Ted Lasso” nie próbuje być dramatem, to jednak trochę z tego gatunku bierze. Ale to dobrze, bo serii dodaje to tylko autentyczności.

Również wielką siłą serialu jest muzyka – ścieżka dźwiękowa w komentarzu.

Dobra, koniec słodzenia, teraz będę maruderką i nie zrozumcie mnie źle. Sięgając po produkt Apple+ wiedziałam, z czym mogę się spotkać. Dlatego ostro się zdziwiłam, że w pierwszym sezonie mamy co najwyżej motyw murzyn-biały w parze. W drugim chyba też nie napierano na lewicowe treści, a jeśli już, to były one bardzo sensownie ułożone, więc popieram. Ale to, co się odjewapniło w trzecim wymaga ostrego komentarza.

– Niespodziewany atak ze strony gejozy nastąpił w trzecim sezonie! – chciałam napisać, ale tak sobie myślę, że nagłe zwiększenie ilości homoseksualistów na metr kwadratowy w „Tedzie Lasso” to nie jest najgorsze, co ten serial zrobił.

Ja rozumiem, że produkcja stara się iść w tony „jesteś uchodźcą, murzynem, lesbijką, pro-eko, to jest w porządku”, ale… KURWA, to nie jest w porządku, kiedy chcesz wmówić ludziom, że nielegalni uchodźcy płynący na barkach do Anglii są w porządku. I że należy się nimi zaopiekować. To tak, jakbyś popierał/a najeżdżanie państwa. Tak, piję tu do skojarzenia z „Zieloną granicą”. I wiecie… możecie mnie uważać za niepoprawnego homofoba, nawiedzoną prawaczkę, ale każdy, kto mieszka w Anglii, Grecji, Włoszech czy gdziekolwiek, gdzie płyną pontony, powie Wam, że ta sytuacja jest nienormalna i szkodliwa dla tubylców. Wystarczy sobie wleźć na pierwszy lepszy kanał yt o Wielkiej Brytanii, by to stwierdzić. I nie, do Anglii nie płyną biedni uchodźcy z Nigerii – jak serial to sugeruje – ale płynie dużo mężczyzn z Francji, bo Francja lubi po prostu przysłowiowych Arabów odsyłać do Anglii. Tak, tam z tym tematem jest wielkie gówno i to nie jest w porządku, że amerykańscy twórcy – bo „Ted Lasso” to przecież serial amerykański – sugerują, że pontony są OK. NIE SĄ, KURWA I NIE BĘDĄ. Ale USA się to opłaca, bo Anglia będzie przez to słabsza.

Czy ja w tej chwili politykuję? Ależ oczywiście – ale serial również to robi. Ja wiem, że nie żyjemy na pustyni i czasem sprawy polityczne nas po prostu dotykają, ale… serio, te pontony to było dla mnie za dużo.

Jestem w stanie poprzeć motyw, w którym Nigeryjczyk – Sam Obisanya (Toheeb Jimoh) bojkotuje firmę, dla której robi promocję, bo ta jebie ludzi po równo i niszczy ziemie Nigerii. Generalnie popieram każdy przejaw patriotycznej myśli.

Ba, jestem w stanie przełknąć motyw bohatera homoseksualisty, bo tu przyznać trzeba, trochę złoto im wyszło. A przynajmniej do trzeciego sezonu, kiedy wszystko spaprano. W jaki sposób? Nagle homoseksualizm nam się rozmnożył, w jednym przypadku w całkiem bezsensowny sposób, jakby twórcy nie do końca wiedzieli, jak inaczej można było rozwiązać daną kwestię. I wprost mówią o statystykach: „10% społeczeństwa to homoseksualiści”. Really? A ja słyszałam o statystykach, które mówią o 2%. A pamiętać warto, że wyniki są takie, jakie chce sponsor tychże…

Tak, czułam, że ktoś – w tym przypadku Apple+ i Warner Bros – próbują mi w mózgu namieszać. Problem w tym, że przez to zaczęłam bardziej myśleć. Ale do brzegu nam jeszcze trochę zostało, bo chciałam omówić rozwój bohaterów, więc trochę wejdę w spojlery.

Ted Lasso to chyba najsympatyczniejsza postać, jaką można było stworzyć. Jest niemal ideałem, ale oczywiście ideały źle się sprzedają w tych czasach, więc musi mieć swoje demony. Odkrywamy je z czasem, ale głównie obserwujemy, jak inni zmieniają się pod wpływem relacji z Tedem.

Jedną z takich postaci jest Nathan Shelley (Nick Mohammed). To taki tutejszy kopciuszek, który z popychadła staje się trenerem. No i właśnie miałam wrażenie, że jego motyw jest dobrze rozpisany, ale… była jedna scena, w której Nathan zachowuje się chamsko wobec swego podopiecznego. I z jednej strony mamy sugestie twórców, że od bogactwa może woda sodowa uderzyć do głowy, ale z drugiej… nie do końca mi to pasowało. Widzimy, że Nat pracuje nad sobą, ale… nadal, zabrakło mi takiego elementu „wow”, które znacznie by urealniło tego bohatera. Być może po prostu nie miano czasu na pokazanie jego ciemnej strony i twórcy zmuszeni byli to zrobić na chybcika. W dodatku odejście z drużyny z jednej strony jest wiarygodne (kariera), z drugiej… jak on do tego doszedł? Trochę za mało aluzji do widza, a trzeba pamiętać, że widz ma trochę pamięć złotej rybki, więc jak Nat powiedział w pierwszym sezonie, że może pracować dla Ruperta (Anthony Head), przeciwnika, tak widz w trzecim sezonie może już tego nie pamiętać. No więc – mam co do Nata mieszane uczucia, ale zaplusował u mnie związkiem z Polką, Jed (Edyta Budnik).

Jedną z najbardziej charyzmatycznych osób jest Roy Kent (Brett Goldstein), który jak dla mnie ma urodę Turka. Serio – ja cały czas miałam wrażenie, że oglądam nie Anglika, ale Turka, ale to przez jego bardzo taki męski image. Jechał na tym cały czas i lubiłam go na ekranie, ale ma jedną wadę – zresztą, jak wszyscy niemal bohaterowie. W tym serialu używanie „fuck it” to jakaś przysłowiowa kropka i o ile na początku mnie to nie raziło, tak na końcu zaczęło męczyć. W przypadku Roya to taka jego cecha charakteru, w przypadku pozostałych – no przecież mamy do czynienia z męskim sportem, stworzonym po to, by faceci się nie masturbowali. No, ale… wydaje mi się, że można było to jakoś ogarnąć, by nie było męczące dla widza. Albo to ja jestem przewrażliwiona?

I teraz przechodzimy do wątku homoseksualizmu, który prawie był złotem. Prawie, ponieważ uważam, że motyw homoseksualnego piłkarza został rozegrany z dużą starannością i z taką myślą, że warto to akceptować, bo to też człowiek. I z jednej strony to słodkie, a z drugiej… tak sobie siedzę i myślę… obchodzimy się z homoseksualistami jak z jajkami. Dosłownie traktujemy ich jak ofiary jakieś. No pomyślcie: nikt przecież nie będzie debatował nad tym, ile hetero przeszedł, że zasługuje na jakąś większą tolerancję, bo lubi babeczki itd. Ba – seksualność jest ważna, ale w przypadku hetero nikt się nad tym nie głowi. A w momencie, kiedy mamy do czynienia z homoseksualistą, to nagle wchodzimy w dyskusje, współczujemy „bo tyle przeszedł” i tak dalej. Ja rozumiem, że „Ted Lasso” chciał nam powiedzieć „o, patrzcie, gej to też fajny człowiek”, ale… to się wpisuje w ogólną narrację kultury. A kultura mówi nam obecnie, że wszędzie trza gejów, lesbijek i transów, bo nie możemy ignorować 10% społeczeństwa. OK – ale przez to zaczyna ignorować drugą stronę. To razi ludzi, a nie, że ktoś jest gejem czy lesbijką.

No i razi jeszcze jedna rzecz: strasznie głupio rozegrane wątki. O ile wątek homoseksualnego piłkarza był pisany z najwyższą starannością, o tyle wątek Keeley Jones (Juno Temple) miał stylistykę „Emily w Paryżu”. Serio, bo poznajemy Keeley jako przebojową, heteroseksualną babeczkę, która z czasem pnie się na wyżyny. A tu nagle, w trzecim sezonie, dostajemy aktualizację: Keeley jest bi i koniecznie muszę – jako widz – oglądać jej cimcirimci z jakąś inną laską. Romantyczne, ale wątek z dupy. Taki na siłę, co też bardzo razi odbiorcę.

No dobrze, chyba już powiedziałam, co mi leżało na żołądku w stosunku do tego serialu.

„Ted Lasso” to niewątpliwie lewicująca historia ze znakomitymi akcentami. W pierwszym sezonie działo się chyba najciekawiej, bez zbędnych scen. I miał on niesamowitą energetykę. Szczęściem, że bywało śmiesznie do samego końca. Twórcy umieją w klimatyczne sceny, a wspólne śpiewanie z pewnością do takich należy. Co prawda pod koniec zaczęło się trochę rozłazić, ale ejże – z 10 odcinków nagle się zrobiło 12, więc należało czymś zapełnić taśmę filmową. Nie mniej, w całości „Teda Lasso” należy uznać za ładną, ciepłą historię z woke.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *