ja: nie będę oglądać animców, bo to smuty
Akira Toryiama: potrzymaj mi piwo
* * *
Przez Dragon Balla wpadłam w sidła twórczości Akiry Toriyamy i przy okazji dowiedziałam się, że ten słynny mangaka zmarł 1 marca 2024 roku. Jego pamięć została uhonorowana w dość niezwykły sposób, bo w openingu do DB Daima, gdzie niejako ukryto imię i nazwisko twórcy, a zorientować się w tym mogą tylko fani i ewentualnie ci, którzy mają dryg do muzyki.
Opening oczywiście w komentarzu, a ja nie o tym dzisiaj chciałam.
Jednotomówka “Sand Land” z 2000 roku musiała mieć swoich wiernych fanów, bo po 23 latach od premiery powstała gra, a następnie studio Sunrise wraz z Disneyem zdecydowało się na adaptację komiksu*. Najpierw powstał film animowany, a następnie trzynastoodcinkowy serial dostępny także w Polsce.
No więc go sobie obejrzałam.
Głównym bohaterem jest demon Belzebub (Mutsumi Tamura), który ukazany jest nam jako dziecko wchodzące w wiek młodzieńczy. Taki wczesny, ale za to sympatyczny nastolatek. Niestety, jak i on, tak i cała reszta świata ma problem z niedostatkiem wody. Ten ostatni szczegół średnio mnie nastawił do serii, bo nie zamierzałam się programować na jakieś Mad Maxy. Na szczęście dalsze rozwinięcia fabularne nieco mnie uspokoiły.
Bo widzicie – Belzebub wraz z poczciwym staruszkiem Rao (Kazuhiro Yamaji) i Złodziejem (Cho) wybierają się odkryć miejsce, gdzie jest akwen wodny, skąd można czerpać wodę pitną. Niestety dla nich, a dobrze dla widza, czekają na nich niemałe przeszkody.
Akcja jest szybka i w zasadzie nie ma czasu na przestoje, zwłaszcza w początkowej fazie historii, gdzie zarówno opening, jak i ending czasem po prostu wyparowywują i mamy tylko logotyp serii. Choreografia walk jest dobra, bo płynna i widać wszystkie jej niezbędne elementy.
Sama animacja stoi komputerem – począwszy od tego, jak jeździ sobie kamera, a skończywszy na efektach specjalnych. Co ciekawe, nie razi to, a wręcz ogląda się trochę jak jakieś cut-scenki z gier komputerowych. Ponadto odnoszę wrażenie, że dzięki takiej technice Sunrise pozwoliło sobie na bardziej szczegółowe – niż w standardzie – zaanimowanie postaci czy tła. Oczywiście mogę się mylić, bo jestem starym prykiem i raczej nie oglądam animców, no ale jednak szczegóły postaci Rao wymagały od animatorów jakiegoś większego skupienia, niż u naszego Belzebuba.
Jeśli rozmawiamy o tworze Toriyamy, to nie sposób nie wspomnieć o humorze. Ten może nie jest taki hardcorowy jak w “Dr Slumpie”, ale przewija się przez całość. Na pierwszy rzut oka nie jest to może jakoś bardzo widoczne, w końcu nie ma tu zboczonego staruszka czy żartów z pierdami i majtkami, ale poważny temat wymaga poważniejszych środków. Bo w Sand Landzie wszystko rozbija się o ratowanie świata, który jest pokazany nieco w krzywym zwierciadle w stosunku do naszego. Groteskowe elementy świata układają się w dość ładną układankę, ale one są umieszczone gdzieś w tle, za przygodami bohaterów. I przy okazji historia nie boi się dawać „złotych porad” w sensie umoralniających, ale hej – to też opowieść dla młodych, a im często trza walnąć wprost.
Ścieżka dźwiękowa również stoi na poziomie, bo w dość licznych momentach tworzyła klimat. Odpowiada za nią Yugo Kanno, jakby co.
“Sand Land” pochłonęłam niemalże od razu, bo odcinki dwudziestominutowe, a akcja wartka i bez pieprzenia się ze smutami. Wydaje się, że to idealna animacja na odprężenie się. I po seansie zostałam z tylko jednym pytaniem: czemu Disney+ twierdzi, że to animacja od 16 lat? xD
* czekam na gromy z jasnego nieba za brak użycia słowa “manga”.