Zastanawiam się, ilu widzów czekało końca napisów końcowych . Mnie się to zdarzyło, bo wpierw chciałam zrobić screeny muzyczek, a potem olałam, bo przecież internety kopalnią wiedzy. Tak czy siak, link do soundtracku w komentarzu, a my lecimy do „Krzyku 6”.
Ten film stoi na własnych nogach i nie próbuje naśladować Wesa – a to dobrze. Owszem, dwie czy trzy zabawniejsze momenty się zdarzą, ale to wszystko. I odpuszczę Wam spojlery, bo ku mojemu zaskoczeniu ta część dość mocno mi płynęła i dobrze się bawiłam. W sumie chyba najadłam się wystarczająco truposzy, by obejrzeć coś lżejszego.
Znane nam już siostrzyczki wraz z przyjaciółmi przenoszą się do Nowego Jorku, by spróbować nowego życia. Problem w tym, że to franczyza i nasz Ghostface znowu w akcji. Nudne? Bynajmniej, bo akcyjnie film sobie radzi całkiem zacnie. Poza tym jest tu lekko mroczniejszy nastrój, niż w pierwszych częściach, ale reżyser nie chce być Wesem, tylko sobą. I znowu wyciąga z Jenny Ortegi (Tara) to, co może. W zasadzie to jej rola w „Krzyku” bardziej mi się podoba, niż gdzie indziej, bo jest taka… no może nie że nie mroczna, ale z różnorodną mimiką. No właśnie: tu widać, że Ortega gra, a niekoniecznie jest dark lolitą. No dobra, porównanie trochę na wyrost, ale wiecie o co biega.
Powiem tak: może i to dobrze, że zmienili pokolenie, bo to daje jakąś drugą młodość franczyzie. Natomiast moim skromnym zdaniem lekko przekombinowali końcówkę, ale to już kwestia gustu.
Moim zdaniem „Krzyk 6” to solidny slasher i na siódemkę czekam .