Na wszelki wypadek miejcie w pobliżu chusteczki do wycierania łez/nochala, gdyż „Eddie zwany Orłem” zawiera jedną z najpiękniejszych scen, jakie widziałam i naprawdę, ale to naprawdę można się wzruszyć. Chociaż przyznaję – bardzo powoli mi się oglądało ten film, bo takie tempo, ale naprawdę, warto dać mu szansę.
* * *
Wolverine byłby znakomitym skoczkiem, gdyby nie zaglądał do kufelka. Na szczęście los mu przyszykował fikołka: oto Eddie Edwards (Taron Egerton) postanawia zostać skoczkiem. Nikt go z początku nie bierze na poważnie, ale nasz koffany Wolverine widząc jego starania w końcu się poddaje. Czy nieudacznik, z którego wszyscy się wyśmiewają ma szansę osiągnąć cokolwiek, włącznie z wylądowaniem na olimpiadzie?
Historia oparta jest na faktach – tak, był taki skoczek, który urodził się za wcześnie, bo przed erą celebryctwa sportowego i małyszomanią. Choć, może nie do końca, ale nie będę Wam przecież spojlerowała tak pięknego filmu.
Trzeba się przyjrzeć pracy kamery – ona naprawdę dobrze pracuje, gdy bohaterowie skaczą. Widać absolutnie wszystko i jednocześnie widz jest uświadamiany, że skoki to jednak nie jest bułka z masłem i nie jest jakiś dziwny wymysł, to po prostu jeden z niebezpieczniejszych sportów, przez który można nawet sobie skręcić kark.
Ale to muzyka jest na pełnej.
Dobrano ją tak, że film wciąga, tworzy napięcie i w filmie wykorzystano mechanizmy dźwiękowe. Jej, jak to brzmi. Ale tam, gdzie ma pracować dźwięk, to on to robi. Tam natomiast, gdzie robotę ma mieć cisza, to cisza pracuje. Rzecz jasna, jej wykorzystanie nie udałoby się, gdyby nie ścieżka dźwiękowa i staranne rozłożenie napięcia.
Bo akcja zaczyna się powoli. Tak przez większość filmu widz może odnieść wrażenie, że to bardzo leniwe, choć przyjemne dzieło. Owszem, są tu elementy komediowe. Nie mniej…. cierpliwości, on się rozkręca pod koniec. I słowo daję, w końcowej scenie siedziałam napięta i robiłam dosłownie to, co bohaterowie xD.
…
Polecam serdecznie tę wspaniałą historię .
Jeden komentarz do “Eddie zwany Orłem”