Zabierając się za „Piękną i Bestię” nawet w oryginale miałam wiele wątpliwości, czy film mi się spodoba. Po pierwsze: za dzieciaka ją tyle razy oglądałam, że historię praktycznie poznałam na pamięć i wydawało mi się, że wersja polska jest nudna. Stąd też wybór ścieżki dźwiękowej, która wszak jest dostępna na Disney+. Ale też po drugie – jest to prosta historia, w dodatku dla dzieci. I po trzecie: obawiałam się, że mi się nie spodoba ze względu na feminazistyczne, współczesne komentarze. One nie są zupełnie od czapy i to, że córka chce być ratowniczką dla swego ojca trochę mi zgrzytało. Nie mniej, raczej nie mamy tu do czynienia z syndromem sztokholmskim (który bodajże nie wiadomo czy tak naprawdę istnieje), ale myślę, że w kwestii psychologii najlepiej wypowie się @Tester Doświadczeń . Natomiast historię Belli można łatwo też zinterpretować od strony duchowej. Na przykład, że kobieta jest w stanie transformować przestrzeń, ludzi obok siebie. Czy jakoś tak, bo im bardziej chcę wejść w interpretację, tym bardziej koncept mi zgrzyta.
Dla porządku może jednak przedstawię fabułę, która brzmi tak: pewien wredny książę został przemieniony w bestię, a Bella znalazła się w jego zamku zupełnie przypadkowo. Sęk w tym, że żeby odczarować księcia, oboje muszą się w sobie zakochać. Czy im się to uda?
Seans trwał 1,5, więc siłą rzeczy zmuszony jest do uproszczeń. Zresztą, te i tak by się pojawiły, bo to z zasady bajka dla dzieci. Prosta historia, przy której nawet lekko – bardzo lekko – się wzruszyłam. No bo, babeczki kochane, powiedzcie: czyż nie jest ujmujące to, jak wredny facio nagle robi coś miłego? xD
Animację jako animację trudno ocenić, bo nawet Disney nie ukrywa, że jego filmy są od czasu do czasu odświeżane i szczerze mówiąc to bardzo widać w kadrach. Nie miałam poczucia, jakbym oglądała historię z 1991, a raczej na nieco współcześniejszą dawkę animacji. Z jednej strony to dobrze, bo historia się bardziej zachowa, a z drugiej, gdzieś traci ten klimat tamtych czasów, swoją historyczność. Jasne, pewnie stare wersje są gdzieś zakopane w archiwum Disneya, ale nie o to chodzi…
Natomiast nic nie traci ścieżka muzyczna. I tu muszę powiedzieć, że po tekście porównującym ścieżki dźwiękowe (link w komentarzu), teraz znacznie bardziej doceniam „Piękną i Bestię”. Same utwory może i robią wrażenie, ale bez obrazu nie do końca one wybrzmiewają. A tak przy okazji, „Beauty and the Beast” jest w dwóch wersjach: pierwsza jest śpiewana przez Angelę Landsbury, a druga wersja jest zgrana w duecie przez Celine Dion i Peabo Brysona.
Na tę chwilę z odświeżonych seansów Disneya to „Mała syrenka” jest dla mnie przeżyciem. „Piękna i Bestia” aż tak mnie nie wzruszyła, choć miała swoje momenty. I gdyby tylko film był nieco dłuższy, to może dałoby się te relacje między bohaterami czy ogólnie uproszczenia wyciągnąć z historii. Ale tak czy siak, i tak bardzo ładnie im wyszło…