Europa Europa

„Bo jeśli nie byłby obrzezany, mógłby stać się małym nazistą jak inni.” – Agnieszka Holland

Będą Wam potrzebne chusteczki, bo „Europa Europa” tworzy emocje. Każe widzowi poczuć to, ten ból, cierpienie głównego bohatera. I jest to dziwny przypadek, jeśli idzie o produkcję filmu, ale jest to obraz dostępny tylko w wersji pirackiej (mowa o Polsce, w Niemczech widziałam nawet na dwóch streamingach jest). Dlaczego? Bo mimo że za reżyserię zabrała się Agnieszka Holland (!), to nikogo nie oszczędza i przez to jest niepoprawny politycznie. Tym bardziej, że ukazuje prawdziwą historię, spisaną w biografii Solomona Peresa, który zmarł w zeszłym roku w wieku 98 lat.

– Nie opowiadaj nikomu tej historii – powiedział Izaak (René Hofschneider) – nikt ci nie uwierzy.
I rzeczywiście, dla współczesnej młodzieży ten film jest „naciągany” i „niewiarygodny”. Ale taka też – niezwykła – była historia Solomona, który nie zawahał się obrzezać swoich synów.

Solomon (Marco Hofschneider) urodził się w żydowskiej rodzinie w Niemczech, w latach 20′ XX wieku. Więc jak możecie się domyślić – młodego czekają pojebane, zupełnie popaprane przeżycia. Bo Solomon dostaje się do szkoły Hitlerjugend…

W tym filmie obrywają wszyscy: Polacy, Żydzi, Niemcy, Rosjanie…. nawet Amerykanie pokazani na końcu. Jak to w prawdziwym życiu: nie ma bieli i czerni, jest szarość. I czuć, że zarówno hitlerowcy, jak i stalinowcy są siebie warci. Zresztą, WSZYSCY SĄ SIEBIE WARCI.

„I co było najbardziej interesujące w byciu w pobliżu Shlomo, to to, że nigdy nie starał się upiększać siebie. Czuł, że w nim również istnieje potencjał dla strasznych rzeczy, tak samo jak u jego towarzyszy.” – Agnieszka Holland

„Europa Europa” to film z klimatem. Z jednej strony odpowiada za to 1989 rok, kiedy kręcono obraz, a z drugiej… muzyka. Minimalistyczna, opierająca się właściwie na kilku głównych dźwiękach, zawsze gdzieś w tle, przybijająca dopiero, gdy pewne zdarzenia wybuchają.

W trakcie seansu było kilka scen, które mnie wzruszyły, a na końcu popłakałam się. Ogólnie, ciężkość filmu jest wyczuwalna od razu, ale im dalej, tym bardziej siedzi się na szpilkach, w oczekiwaniu jakiejś bomby. Brawo, Holland – stworzyłaś niesamowity obraz. I bardzo autentyczny. Dlatego też mam po seansie mętlik w głowie. Cóż, przynajmniej jest on szczery.

* * *

Trochę byłoby głupio zostawić „Europę Europę” bez żadnych ciekawostek. Bo ten obraz był kręcony w Polsce (w Łodzi), ale w momencie dla nas historycznym. Kończył się oficjalny komunizm, nasz kraj miał zacząć przechodzić transformację. A gdzieś trzeba było powstawiać te wszystkie flagi…

– Kręciliśmy w szkole Hitlera i w międzynarodowym muzeum, które było blisko centralnego komitetu partii komunistycznej – opowiada Agnieszka Holland. – Ludzie byli kompletnie zdezorientowani. Nie wiedzieli, co się dzieje. Kiedy powiesiliśmy flagi ze swastykami na budynku, a centralny komitet był tuż obok, ludzie myśleli, że Niemcy wrócili. Kiedy statyści w mundurach gromadzili się na zewnątrz, ludzie naprawdę myśleli, że to jak To Be or Not to Be Lubitscha.

Jak każdy dobry reżyser, Holland w pewnym momencie zastosowała cięcia metrażu w „Europie Europie”. Podczas pierwszego, testowego pokazu okazało się, że film jest zbyt ciężki i trzeba koniecznie coś wyciąć. Poszła więc do Margaret Meneghel, która pomogła z wycinaniem kawałków. Zaczęli od początku. – Kiedy połączyłem pierwszy akt z resztą, nagle zobaczyłam równowagę i zrozumiałam, że może trzeba było usunąć tłuszcz z reszty.

Z początku wyleciało stosunkowo niewiele, bo początek nie był za długi. Ostatecznie w śmieciach wylądowało około 40 minut, a pomagał jej Krzysztof Kieślowski. Dziś Holland uważa, że z jednej strony dobrze, że pozbyto się paru rzeczy, ale z drugiej trochę żałuje, szczególnie, że te nadprogramowe sceny już nie istnieją. Zostały zniszczone od razu, a więc nigdy nawet nie zobaczymy ich w dodatkach.

Jednakże jest jeszcze pewna rzecz związana z… no właśnie nie do końca z cięciami. Holland przygotowała, wyreżyserowała taki jakby epilog, w którym Solomon na starość spotyka się ze swoimi kolegami z Hitlerjugend. Zresztą, on naprawdę to przeżył, naprawdę z nimi pił i oglądał filmy nazistowskie. Jak powiedział: „byłem poruszony. Miałem łzy w oczach. To była moja młodość”. I ta scena, która by już całkiem zmiażdżyłaby ideę „jesteś dobry lub zły” nie trafiła nawet do testowego wyświetlania. Dlaczego?

– Mieliśmy grupę statystów – opowiada Holland – około 50-60 mężczyzn w wieku około 60 lat. Moi asystenci i konsultanci muzyczni przygotowali dla wszystkich teksty i melodię tej piosenki, „Der Fahnehoch”. Ale było to absolutnie niepotrzebne, ponieważ wszyscy moi statyści bardzo dobrze ją pamiętali. Śpiewali z takim entuzjazmem i zapałem, powtarzając ją wiele razy, ponieważ kręciliśmy różne ujęcia. To było niepokojące. A Shlomo [Solomon] grał Shlomo, prawdziwego bohatera. Więc po zmontowaniu tego, kiedy miał to być koniec, coś w rodzaju epilogu filmu, zdecydowałam, że nie mogę tego zrobić, że byłoby to źle zrozumiane, że jest to zbyt niejednoznaczne i niepokojące, i że nie zrobię żadnej przysługi mojemu bohaterowi, a ludzie będą go po tym nienawidzić. Więc wycięłam to, ale to była rzeczywistość. Oznacza to, że to się zdarzyło.

No cóż – trudno Holland odmówić racji. I ta scena byłaby zbyt kontrowersyjna nawet dzisiaj.

Niech ten tekst zakończy pewna myśl Holland o Solomonie: – I co było najbardziej interesujące w byciu w pobliżu Shlomo, to to, że nigdy nie starał się upiększać siebie. Czuł, że w nim również istnieje potencjał dla strasznych rzeczy, tak samo jak u jego towarzyszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *