Code 8 [recenzja]

W 2016 roku świat mógł zapoznać się z 10-minutowym filmem Code 8, który z miejsca otrzymał wysokie noty. Historia opowiadała o zdesperowanym kolesiu, Connerze Reedzie (Robbie Amell), który chce zdobyć pieniądze na leczenie matki. Ale, ale – żeby to nie było aż tak amerykańskie, jasnym jest dla widza, że tu problem mają przede wszystkim ci, co posiadają moce. Nasz bohater jest jednym z nich – wykluczony, żyjący w niemal skrajnej biedzie, nie mający wielu perspektyw życiowych. To chyba sprawiło, że ludzie pokochali tę historię i chcieli ciąg dalszy. By go zrobić, reżyser Jeff Chan musiał założyć zrzutkę. Przy wsparciu 28-35 tys. osób* (!) udało się zebrać 2,5 miliona dolarów. Efekt? Widzowie mogli się zapoznać z obrazem w 2019 roku.

Connor Reed – jak już wspomniałam – nie ma zbyt ciekawej sytuacji, a na dodatek złego choroba matki postępuje. Zdesperowany, wkręca się do złego towarzystwa i próbuje to jakoś ogarnąć. Początkowo szczęśliwy, potem nieszczęśliwy, bo sytuacja bardzo się komplikuje. Nie będę może Wam zdradzać fabuły, myślę, że ona jest taka… może i przewidywalna, a może i nie. Samemu trzeba się dowiedzieć, bo z jednej strony widz zna te wszystkie meandry, koncepcje, po których Code 8 chce się poruszać, ale z drugiej strony widać w tym świeżość. Jest w tym obrazie serducho, przez które widz wbija się w klimat i chce go obejrzeć do końca. Ale czy mu się uda?

Cóż – mnie się udało, choć w połowie seansu zrobiłam sobie przerwę. Wiecie, może to nie jest Blade Runner, ale jednak czuć tę przyciężkawość, ten mroczny nimb, to osaczenie, w jakim znaleźli się bohaterowie. A w tej historii jest ich wielu i być może – zbyt wielu. Generalnie, zgadzam się z twierdzeniem, że pewne wątki mogły być bardziej rozbudowane, czy też przyciśnięte tak, żeby widz otworzył gębę z wrażenia. W końcu jednak tego nie robi, choć – w dalszym ciągu – historia pozostawia po sobie jakieś odczucia. Myślę, że to dlatego, że ten dystopijny pomysł sam w sobie jest intrygujący i ciekawy, i można z nim współpracować na wiele sposobów. I chyba kluczem jest serce.

Właściwie nie wiem, jak ocenić jedynkę ze względu na to odczucie. Wiecie, to nie jest odkrywcze kino; ale też ocena 6/10 nie do końca mi pasuje. Może to taki film, który trochę się wymyka standardom, a więc i standardowym ocenom…

Jak poleciałam z jedynką, to z automatu włączyłam dwójkę. Tu już jednak było trudniej zatrzymać się na historii, bo fabularnie była ona nieco… może nie tandetna, ale nieco za prosta, nieco za bardzo idąca w stronę kryminału. Żeby było jasne: bardzo lubię kryminały. Chodzi o to, że potencjały w drugiej części nie zostały w ogóle wykorzystane i wkradły się lekkie bzdurki. To znaczy, mamy tu do czynienia z przesunięciem czasu, Reed po pięciu latach wychodzi z więzienia – czego dowiadujemy się z dialogu, co w sumie jest bardzo dobrym wyjściem – i… no właśnie, chce na nowo ułożyć sobie życie, ale w tym brudnym świecie nie do końca może to wyjść. Szczególnie, że tarapaty same do niego przychodzą – w tym przypadku w postaci dziewczynki Pavani (Sirena Gulamgaus), która jest świadkiem tragedii i która musi uciekać przed skorumpowanym policjantem.

Z jednej strony pomysł, na który wpada bohater, by rozwiązać problem podoba mi się. Głównie dlatego, że świadczy o tym, że Connor nie jest jakiś wyjątkowo szlachetny i trochę go system przetrzepał, a więc pytanie – czy można walczyć z systemem? Czy warto się poddać? Niestety, film nie wchodzi w to zagadnienie głębiej. Ale podobnie jest z innymi sprawami. Jest sieczka, wszystko znowu wymyka się spod kontroli, ale czułam, że w tej historii czegoś brakuje. O nie, nie jest to serducho. Właśnie może dlatego obejrzałam Code 8: part two do końca, gdyż nie chciałam robić przykrości panu reżyserowi. Ale niestety, w połowie seansu zdecydowałam się na przyśpieszenie 1,5. Tak, film był dla mnie trochę męczący, bo nie przedstawiał mi jakiś odkrywczych rzeczy, a zresztą nie musiał. Jedyne, co musiał to wejść głębiej w mroczny klimat swojego świata i mroczne zagadnienia. Coś takiego było w jedynce – ale właśnie… nie w dwójce.

Słaby film, jednak na szczęście nie paździerz. Szkoda tylko twórców, którzy przyznają, że są dumni z projektu i mają nadzieję, że widzowie pokochają Code 8. Cóż: ja nie pokochałam dwójki.


  • dane są rozbieżne.

Jeden komentarz do “Code 8 [recenzja]”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *