
Ten serial nie jest zły, ale ma swoje bolączki. Bolączki w postaci nie do końca dopracowanego scenariusza. Bo to, że efekty specjalne wyglądają jak z produkcji niskobudżetowej, to można na to machnąć ręką. To przecież nie jest aż tak ważne, gdy ma się do czynienia z dobrą historią, prawda? Nawet ten nieszczęsny Olimp, który wygląda ładnie, ale tylko tyle.
Percy (Walker Scobell) jest chłopakiem z problemami. Praktycznie co roku zmienia szkołę, bo nawalił, ale to, że jego stan psychiczny brzmi średnio zdrowo, to już gorzej. Ma wizje, których nikt normalny nie ma. I utrzymuje to trochę w tajemnicy, bo świat go nauczył, że tak najlepiej. Wywala się w związku z pewną nauczycielką i dowiaduje się prawdy o sobie samym oraz przyjacielu Groverze (Aryan Simhadri). Okazuje się, że Percy jest synem boga, świat jest w niebezpieczeństwie, jest mnóstwo problemów do rozwiązania i nie ma czasu na szkołę, bo trzeba przeżywać przygody.
Wszędobylskie multi-kulti w obsadzie nie zmęczyło mnie tak, jak wszędobylskie wyjaśnienia, co i jak, i dlaczego. Dosłownie każdy odcinek – z reguły trwający pół godziny, tylko ostatni jest dłuższy – jest zawalony tłumaczeniami. I z jednej strony to jest OK, bo ja na przykład nie znałam książek Riordana, a nie mam też sił się z nimi zapoznawać. Nie mam, bo to historia dla dzieci. Ale wiem, że to dobre książki, bo to czuć. I wreszcie – dzieci w tej historii zachowują się jak dzieci, czyli odwalają czasem manianę i są naiwne, w ogóle wydarzenia trochę naiwnie lecą. Ale zaimponowała mi scena, kiedy Percy walczył z Aresem, bo wydarzenie to zostało potraktowane wiarygodnie, czyli nie mamy tu do czynienia z męską Mary Sue, a przynajmniej nie do końca.
Tak czy inaczej – to jest serial, przy którym całkowicie się odprężałam. Nie myślałam o tym, jak brutalny jest świat, tylko jakoś tak… miło spędziłam czas.
Trochę mi czarnoskóry Zeus (Lance Reddick) nie pasował, no ale to nie jest aż tak istotne dla tej serii. Niestety, w zeszłym roku aktor go odgrywający zmarł, dlatego serial jest dedykowany jego pamięci. I teraz pytanie, jak to rozwiążą – bo przypuszczam, że Zeus gdzieś tam dalej będzie się pojawiał. Może to nie jest jakiś turbo istotny element na ekranie, nie mniej jednak warto, by było wszystko dobrze sklejone.
Ludzie jeszcze narzekają na tempo serialu i trochę tego nie rozumiem. Bo twierdzi się, że „Percy…” jest za szybki, akcja pędzi do przodu jak szalona, ale ja się z tym nie zgadzam. Zawsze uważałam, że młodzi ludzie uwielbiają szybkie tempo, ale ja nie mam dzieci, więc mogę się mylić. Nie mniej, sama nie odczuwałam jakiejś turbo prędkości fabularnej. Jedynie w ostatnim odcinku serial się wywalił, bo trochę miałam takie „eee?”, gdy mowa była o przepowiedni. Być może dla kogoś, kto obejrzy produkcję jednym ciągiem nie będzie to jakoś wielce przeszkadzające, ale widz, który tydzień po tygodniu czeka na wszystkie osiem odcinków, może po prostu nie ogarnąć w pewnym momencie dawno wspomnianych rzeczy.
Tak czy inaczej polecam, bo przyłapałam się na tym, że chętnie bym obczaiła dalszy ciąg.