Fox został oskarżony o porzucenie filmu „Idiocracy”, choć leciał w kinach. A przez pomysł pełen potencjału film stał się kultowy i od 2006 roku zarobił już 9,9 miliona dolarów.
Ale to nie jest dobry film.
Zacznijmy od tego, że pewien koleś – Joe – wraz z prostytutką Ritą biorą udział w amerykańskim, tajnym eksperymencie wojskowym. Zostają zamrożeni i mieli się obudzić po roku. Jak zapewne przypuszczacie, plan ten nie powiódł się, w rezultacie czego obudzili się 500 lat później.
Świat, w którym się odnajdują to świat pełen idiotów. I to dosłownie, bo kto idzie do kina na kadr z dupą, który trwa 1,5 h?
No właśnie.
Joe i Rita chcą wrócić do przeszłości, ale ponieważ nie mają obowiązkowych tatuaży i nie znają tego świata, to się wplątują w tarapaty. Czy też bardziej – on się wplątuje.
A ponieważ wyszło w więzieniu, że jest najinteligentniejszym człowiekiem na świecie, to prezydent wzywa go do siebie i czyni ministrem spraw wewnętrznych. A jest co robić, bo się okazuje, że upraw nie ma, żywność się kończy, śmieci są wszędzie, elektrownia jądrowa jest zniszczona i nikt nic z tym nie robi…
Widzicie?
Ten pomysł zawiera naprawdę wiele elementów, które sprawny reżyser potrafiłby wykorzystać i zrobić z tego historię petardę. Od pełnokrwistego dramatu, przez satyrę…
Czekaj, „Idiokracja” miała być satyrą!
Niestety, pomysł polany sosem typowej, „głupiej komedii” nie zdaje egzaminu. Żarty, które tu znajdziemy są żartami tak czerstwymi, że aż miło popatrzeć na czerstwy chleb.
Ani razu się nie zaśmiałam, co najwyżej prychnęłam, a niektóre wątki są bardzo przewidywalne.
Jednak widz już od pierwszej minuty wie, że to nie może być dobre kino. Widzimy bowiem jakąś prezentację i słyszymy pana narratora, który opowiada właśnie, jak do tego doszło, że Joe wylądował tam, gdzie wylądował. I najpierw wydawało mi się, że zrobią coś więcej ze sceną w muzeum, że od tego się zacznie i sceny pofruną, ale nie. Pokazali kadr na ten budynek, gdzie prezentacja się skończyła i tyle widzieli lotu.
Gra aktorska również nie powala.
A muzyka? Muzyka… jaka muzyka? Toż to „głupia komedia”.
Dużym plusem filmu jest jego trwanie – to godzina i 24 minuty. Prawda, że mało? No właśnie, to chyba właśnie pozwoliło mi na obejrzenie tego czegoś do końca.
Jeżeli lubicie oglądać paździerze – TAK, to jest film, który jest paździerzem. Nie jakimś super tragicznym, ale jednak paździerz. Jeśli chcecie obejrzeć coś mądrego, to… owszem, tu są mądre wstawki, typu „wielkie korpo niszczą świat”, ale… ten sos. Bardzo żałuję, że film, historia z takim potencjałem jest polana tak nieapetycznym sosem.