Wzdrygałam się przed obejrzeniem „Wielkiej Wody” od Netflixa, ponieważ nie przepadam za filmami katastroficznymi. Jednak ten sześcioodcinkowy serial zbiera bardzo dobre recenzje i opisywany jest jako „praca wykonana na światowym poziomie”, czytaj najwyższym. Jak więc mogłam nie sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest?
Wrocław w 1997 roku wydaje się być dosyć wesołym miasteczkiem, ponieważ szykuje się na niesamowicie ważne wydarzenie. Zgadliście: wizyta papieża Jana Pawła II. No dobrze, ale nas interesuje bardziej to, że pani sekretarka dostaje faks pewnej naukowczyni, która twierdzi, że we Wrocławiu pierdolnie. Wodą.
Twórcy serialu postanowili skupić się na indywidualnych historiach, historiach bohaterów. Mamy więc Jaśkę – tę naukowczynię – mamy też pewnego faceta z podwrocławskich Kętów, oraz mamy młodego polityka, który konfrontuje się z tą cholernie trudną sytuacją, jaką jest zagrożenie powodziowe.
Bo nie czarujmy się: widz doskonale wie, z jakim typem historii ma do czynienia. Nie dość, że Wrocław (+Kłodzko, Racibórz, Opole, Nysę, pobliskie rejony) zalało, to jeszcze gatunek – film katastroficzny – mówi sam za siebie, z czym bohaterowie się zmierzą. Dlatego twórcy postanowili nie traktować odbiorcy jak debila, a skupić się na dramatach ludzkich, a potop potraktować jako tło.
Przyznam, że im się udało.
Od pierwszych minut „Wielka woda” stara się budować nie tylko relację z bohaterami, ale także i napięcie. Głównym sprawcą tego jest muzyka – instrumentalna nadaje się do tego idealnie, no i smaczki pokroju „śpiewają disco polo” też nadają uroku serialowi. Czy w montażu postarano się jakoś zobrazować to napięcie… hmm, powiedziałabym, że zdjęcia / kamery miały na celu pokazać przede wszystkim OGROM, SIŁĘ żywiołu, niż zbudować dynamizm. Widać to przede wszystkim przez kadry na dachy – one są ważne – przez kadry na drzwi ze szczurami i na wnętrza. Mało tego, twórcy wykorzystali chyba wszystkie możliwe sposoby na pokazanie wody, bo CGI/greenscreen mógłby być nie wystarczający, gdyż byłoby widoczne, że ta woda jednak nie jest autentyczna. Podobno dla efektów specjalnych jest to najtrudniejszy żywioł do przedstawienia. Tak czy inaczej, przejdźmy może bardziej do fabuły.
A to dlatego, że w trailerze mamy nastolatkę, która sobie idzie z psem i nagle pies znika, a przejście podziemne jest zalewane wodą. Spojler? I tak i nie. Nie, ponieważ trailer robi wrażenie i buduje pytanie: „co z nią?!”, i tak, ponieważ twórcy zbudowali wokół tego wydarzenia bardzo duże napięcie. Ale spokojnie, nie jest to jedyna drama w ciągu tych sześciu godzin.
Jaśka zmierza się nie tylko z tym, że dostała denne materiały do zrobienia raportu, ale także ze swoją przeszłością, czyli matką i partnerem, który – tak, okazuje się być tym młodym politykiem. Z kolei polityk wydaje się być jako jedyny chętny do podejmowania trudnych decyzji, w przeciwieństwie do starszych i na wyższych szczeblach kolegów.
Jeszcze mamy do czynienia z kolesiem z Kętów – ten z kolei stwierdza, że nie pozwoli, by zalano ich wioskę, więc nie pozwoli także na wysadzenie tamtejszych wałów. I powiem szczerze, tu odbiorca może wybrać: czy chce być po stronie tego kolesia, czy chce być po stronie Wrocławia, bo… twórcy stawiają cholernie trudne pytanie: dlaczego jedna osoba ma poświęcić swój dorobek życia, by druga miała dobrze? I czy zresztą to się uda? I tak dalej.
Napięcie w serialu opada dopiero w ostatnim odcinku tak naprawdę, już jest spokojnie, wszystkie wątki zostają domknięte, nie ma niczego, co można by dodać.
Czy jest coś, do czego można by się przyczepić? „Słyszalność dialogów”? xD Raczej są słyszalne – napisy, które zostawiłam sobie na wszelki wypadek nie były praktycznie potrzebne, więc raczej bardzo na plus.
To może… gra aktorska? A skądże znowu – głośno się zrobiło o stanie Anny Dymny, która zagrała grubą mamuśkę Jaśki. I powiem szczerze, ta rola jest zagrana bardzo autentycznie! I chyba najbardziej autentycznie, ale dobra, przejdźmy do tego, jak bardzo serial jest prawdziwy.
W sensie – logiczne jest, że ze względu na czas antenowy twórcy musieli się skupić na konkretnym miejscu, wytworzyć konkretny konflikt. Wykorzystali do tego klasyczne „naukowiec stwierdza, że” i to właściwie widzowi wystarcza do dobrej zabawy, bo dalsza otoczka wynagradza taką prostotę. Co jednak warto wiedzieć, Wrocław to był ostatni przystanek fali powodziowej z 1997 roku. No, ale że to Wrocław, największe miasto w tych okolicach i w ogóle, to to ono zostanie zapamiętane. O Nysie to raczej mało kto wspomina przy tej okazji.
Dlaczego warto sobie zadać pytanie, co jest prawdą, a co fikcją w przypadku „Wielkiej wody”? Z bardzo ciekawego powodu: jest na jutubie pewien dokumentalista prowadzący kanał Ciekawe historie. I niezależnie od produkcji Netflixa zrobił on dokument o tej powodzi. Oglądając go po „Wielkiej wodzie” ma się wrażenie, że twórcy i jednego, i drugiego dzieła byli ze sobą w zmowie, ponieważ… dokument wyraźnie pokazuje, co serial zaznaczył. W sensie: chciano w Kętach wysadzić wały? No – to jest o tym w dokumencie, tyle że miejscowość będzie inna. NIK prowadziło dochodzenie – a jakże, o taki szczegół także zadbano w serialu. I tak dalej. Tyle że na szczęście dokument o tej tragedii nie ogranicza się do Wrocławia, no ale to już historia na kiedy indziej.
Ogólnie, myślę, że wrocławianie, rodzice i ci, którzy zwyczajnie mają wysoką wrażliwość będą dość przeżywali „Wielką wodę”. Tak, dramatyzm jest odczuwalny na tyle, że robiłam kilka przerw. A sceny ze szczurami na drzwiach są nie tylko bardzo symboliczne (i tak było naprawdę), ale zapadają w pamięć. Generalnie polecam.