„Shahmaran” to nie paździerz w stylu „Blood origin”. To po prostu telenowela z wątkami fantasy.
Fabuła zaczyna się od tego, że Sahsu czy jak to się tam pisze, przybywa do zadupia nad zadupiami, by rzucić pewne słowa w twarz dziadkowi i nauczać na tamtejszej uczelni.
Już przy pierwszej scenie miałam lekkie „ale co ona miała na myśli”, ponieważ jej matka miała stres pourazowy, a ona to opowiada tak dziwnie, że się pogubiłam – nie wiedziałam, czy facet to jej ojciec, czy dziadek, i to, że to chodzi o dziadka wychodzi dopiero później.
W pierwszym odcinku jest kilka momentów „haha”.
Drugi zaczyna się z przytupem, czyli turyści sobie skaczą do randomowej studni przy zabytku. Oj, o sprawie zrobiło się głośno, ponieważ ktoś to nagrywał na telefonie.
Niestety, ten serial zdaje się być jakiś nieogarnięty, albo ja mam przesyt telenowel – ponieważ dotarłam do 18 minuty drugiego odcinak (z ośmiu) i czułam się znudzona. Owszem, jest jakieś zawiązanie akcji, widać tajemnicę, a fani telenowel tureckich mówią „ciekawe”.
Czy dokończę?
Nie wiem, bo trochę mi się nie chce.