„Teraz wiesz, dlaczego 20 lat później wszyscy tu jesteśmy”

– skomentował moje rozważania jeden z fanów Babilonu 5. Tak, teraz już wiem, dlaczego tyle lat po skończeniu serii – 1997 – ludzie wciąż i wciąż się nią zachwycają. I łakną nowych rzeczy. I mimo że oglądali już, to wciąż do Babilonu 5 wracają. A ja nie wiem, co powiedzieć. Zwyczajna recenzja nie wchodzi w grę.

Sezon 1

Zaczyna się normalnie – jest sobie stacja, są sobie przygody, jest ekipa, a my wlepiamy ślepia, by poznać ich losy. Kiedy wszystko się zaczyna, w naszym uniwersum jest rok 1993. W ich – 2167/8, już nie pamiętam. Ale to nie ma wielkiego znaczenia, bo widz wchodzi w przyszłość, gdzie istnieje sobie stacja, która ma na celu zjednoczyć całą galaktykę, by mogła ona funkcjonować pokojowo. To takie marzenie ludzkości po wyniszczającej wojnie ziemsko-minbarskiej.

Poznajemy Sinclaira, poznajemy Ivanową, Garibaldiego i parę jeszcze innych postaci, które mniej lub bardziej wpiszą się w historię Babilonu 5. Początkowo nie lubiłam kapitana – Sinclaira właśnie – bo wydawał mi się taki miałki, papierowy, bez charakteru, idealny. Męska Mary Sue. Dopiero jego odejście sprawiło, że Sinclair stał się czymś ciekawszym. Ale pierwszy sezon ma wady swoich czasów. Odcinek – przygoda, i tyle. Co prawda Straczynskiemu zależało na tym, by widz jednocześnie wiedział, o co chodzi, i jednocześnie miał do czynienia z grubszą historią, łączącą wszystkie odcinki w jedną całość. Sezon pierwszy więc to taki rodzaj przewodnika, który wprowadza nas do nieznanego przecież świata science fiction. Poznajemy otoczenie, rasy, a nawet potencjalnych nieprzyjaciół. Tworzy się lekka atmosfera niepokoju. I z perspektywy czasu widać, jak przemiana jednej z Minbari w półczłowieka, w półminbarkę była udanym pomysłem. Jestem ciekawa, na ile to początkowe zamierzenie, a na ile improwizacja, bo aktorka poprosiła o zmianę ubrania, gdyż to co miała wokół głowy robiło jej trochę problemów z włosami. Ale z tego, co wiem, to Straczynski od początku zamierzał mieć nagranych pięć sezonów i był przygotowany na niemal każdą opcję „jeśli aktor zechce zrezygnować”.

Można nie doceniać sezonu pierwszego, bo wydaje się on taki… nijaki? Ale w 1993 efekty specjalne, które oni wtedy zaprezentowali to była jakaś bomba. I to widać. Poza tym, serial od początku ma doskonałą muzykę. Robi to taką robotę, że naprawdę – bez niej serial nie byłby tym, czym jest dziś. Po prostu zachwyca, a ja kilkukrotnie słuchałam w kółko openingu sezonu 4.

No i to, co pokazuje nam serial zaraz na początku to nie tylko różnorodność rasowa, ale również i duchowość. Tak, można się doczepić, że rasa Minbari to taka ezoteryczna stajnia – jedni się dopatrzą w ich symbolice masonów, inni powiedzą, że „ooo, buddyści”, ale sprawa nie jest taka prosta. Minbari z jednej strony jest bardzo uduchowioną rasą, a z drugiej – bardzo niebezpieczną. I wreszcie: WSZYSTKIE RASY mają duchowość! I to widać pięknie, gdy się ogląda wszystkie sezony. Tak, nawet takie głupie (?) Centauri nie jest pozbawione duchowości.

Sezon 2

Akcja zaczyna się rozkręcać, ale w tej chwili pamiętam tylko tyle, że od połowy drugiego sezonu to jest jazda bez trzymanki. Serial po prostu układa wszystkie klocki pod to, by w trzecim i czwartym sezonie wybuchnąć i to w sposób spektakularny. Ale ogólnie – dobrze się to ogląda, bo dużo się dzieje.

Sezon 3 i 4

Jeżeli chcecie zobaczyć niesamowite bitwy w kosmosie, to włączcie te sezony. Prawdopodobnie z seriali z tamtego czasu nie zobaczycie lepszych bitew. Dorównywać może już tylko „Battlestar Galactica”, a i tak widać, że nie byłoby „Battlestar Galactica”, gdyby nie Babilon 5. Nie mogłam się oderwać. Coś niesamowitego.

Sezon 5

Sezon piąty jest krytykowany – ale postawmy sobie sprawę jasno: jeśli tak ma wyglądać słabszy sezon, to życzę wszystkim serialom, by miały tak słabe sezony!

I z jednej strony – wszystkie wojny się skończyły, więc o czym tu opowiadać? Ale stacja Babilon 5 jest, wciąż jest w kosmosie, między gwiazdami i czeka na gości. A sojusz międzyplanetarny to jeszcze malutkie dziecko, któremu trzeba pomóc, przejść przez pierwsze przeciwności. I mamy tu taki trochę powrót do trybu „jeden odcinek, jedna przygoda”, ale to nie przeszkadza. Chcemy zobaczyć dalsze losy bohaterów.

To, co zrobiono z Londo Mollarim było wybitne.
16 odcinek był wybitny.
A opowieść o Lennierze… och, to było coś.

Ten sezon bardzo mocno pokazuje duchowość. Niektóre z treści są tak głębokie, że och. Oczywiście, zawiera mroczniejsze warstwy, ale bardziej pod kątem czarnego humoru. I tragedii greckiej.

W ogóle dużo tu poczucia humoru i to jest bardzo dobre rozwiązanie, bo trochę schodzi z widza to napięcie, które wytworzyło się w poprzednich sezonach.

Trzeba też pamiętać o kilku rzeczach. Ostatni odcinek serialu miał iść w sezonie czwartym, ale w ostatniej chwili stacja zdecydowała się na sezon piąty. I chwała im za to, bo historia godnie się skończyła.

Warto też pamiętać, że mimo wszystko były wąty między Straczynskim (scenarzystą), a producentami o budżet. Za dużo szło na serial, co dziś wydaje się śmieszne. Jak to za dużo? Przecież seriale są dotowane jak filmy pełnometrażowe! Ano, właśnie – takie to były czasy.

Dodatkowo, jakiś geniusz z firmy sprzątającej wyrzucił projekt piątego sezonu, bo myślał, że już niepotrzebny. Straczynski więc musiał niejako od nowa go pisać, odtwarzać. Stąd może się brać kilka niedoróbek, nieścisłości, ale okej, to jest okej. Nic nie jest doskonałe.

I ja nie wiem.

Ostatni odcinek był tak ckliwy, jechał na takich znanych wszystkim kliszach, a i tak płakałam. I po seansie czułam w sobie autentyczną ciszę. Jakby już nic nie było do opowiedzenia, jakby cisza znaczyła, jak bardzo zajebisty jest to serial.

I… chyba dam sobie odsapnąć jeszcze chwilę, no i stworzę dwa teksty. Z grubymi spojlerami.

I nie będę się rozdrabniać na treści duchowe – ponieważ niemal każdy odcinek ma je. I poczucie humoru także, bo twórcy potrafią się nabijać z duchowości.

To było piękne przeżycie. Chciałabym przejść przez nie jeszcze raz, ale to niemożliwe. Po prostu, kto pierwszy raz wejdzie na pokład Babilonu 5, ten już na zawsze się z nim łączy. Bo jest taki niesamowity.

Dziękuję.

I za to, że przeczytałeś/aś ten tekst, i dziękuję dla twórców – bo bez nich ta historia byłaby niczym.

Babylon 5 – recenzja i analiza

Kiedy włączasz pilot serialu „Babylon 5” dostajesz coś, co obecnie bliskie jest kinie klasy C. Niestety, fabularnie nie jest za ciekawie, ale przynajmniej poznajemy środowisko. A tu już jest lepiej.

Babylon 5 to stacja kosmiczna, na której wszystkie rasy świata mogą ze sobą współpracować w różnych konfiguracjach. Celem tego projektu był światowy pokój, ponieważ ostatnia wojna wszystkich – a właściwie wszystkie pięć federacji – wykończyła i to ostro.

Przyznajcie, idea zacna, ale poważne science fiction, jakim jest Babylon 5 to nie naiwna bajeczka dla dzieci. Dlatego nie zawsze jest bezpiecznie, a im dalej w głąb serii, tym bardziej konflikty, interesy poszczególnych ras się uwidaczniają.

Pierwszy sezon jest prowadzony standardowo – jeden epizod, jeden motyw. W akcji obserwujemy kilka postaci i muszę przyznać, że najbardziej papierową z nich był komendant Sinclair. Co prawda, ten ma ciekawą historię, ale już z osobowością coś nie wyszło. Tak czy inaczej, znacznie lepsze charaktery mają Garibaldi – szef ochrony – i porucznik, która pilnuje sterowni, Ivanowa. Tak, tak, tak! Nazwisko nieprzypadkowe, ponieważ jest ona Rosjanką i bardzo podkreśla cechy tychże, na przykład: „kiedy mamy zrobić coś głupiego, uświadamiamy sobie, dlaczego tego nie robić”. Im późniejsze odcinki, tym humor jest lepszy, a humorystyczny wątek dotyczy głównie rasy Centauri.

Mam wrażenie, że jest tu założenie, iż wszystkie rasy posiadają duchowość. Brzmi jak oczywista oczywistość, ale jednak trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: wszyscy oni potrafią być bardzo brutalni w razie potrzeby, a w przypadku niektórych historia jest historią podboju wszechświata.

Serial posiada rewelacyjną muzykę i efekty specjalne – ale o nich opowiem w osobnym tekście. Przez swoje lata był nagradzany, lecz niestety, trochę Star Trek prześcignął popularnością. Zresztą, temat Star Treka również jest tematem na oddzielny wpis, bo łączy się to z pewnym skandalem.

Oficjalnie oświadczam, że jestem fanką Babylonu 5.

Drugi sezon zaczęłam niefortunnie, bo od drugiego odcinka, ale był tak ciekawy, że postanowiłam nie wracać do pierwszego.

Minbari to rasa obcych. Oni są specyficzni, ponieważ przedstawiają sobą nie tylko bardzo zaawansowaną technologię, przewyższającą wszystkich o kilka tysięcy lat rozwoju, ale także i bardzo wysoką świadomość. Jak się teraz to ogląda, to to widać.

Minbari prowadziło z Ziemianami wojnę i wygrywało, ale w pewnym momencie poddało się. Wszystko przez Sincaira i to jest naprawdę skomplikowana kwestia, która nie jest wyjaśniona w pierwszym sezonie, dlatego na razie będę o niej milczała.

Dobrze, ponieważ chcę sama odkrywać różne smaczki, przejdę teraz do cytatów.

Taka refleksja mnie nawiedziła: chyba będę musiała na bieżąco pisać, który odcinek jest jaki, ponieważ każdy sezon liczy sobie ok. 22 odcinki. Przyznajcie, to sporo. Nie mniej: odcinek 21 pierwszego sezonu jest chyba najlepszy. Poniżej spojlery, więc jeśli macie zamiar nadrobić serial, to możecie już wyłączyć stronę.

Są tu trzy wątki, a każdy z nich jest dobry. Jeden to sprawa humorystyczna, drugi natomiast to wątek znachorki, która nielegalnie leczy na stacji. I wiecie, co? Zagryzałam opuszki palców w oczekiwaniu na finał tej sprawy: czy będzie tu zwyczajna propaganda lekarzy?

Propaganda czyli – tylko lekarze wiedzą najlepiej.

Okazało się jednak, że nie. Lekarz, który we wcześniejszym odcinku wsławił się zbyt wybujałym ego sprawdził, czy znachorka szkodzi swoim pacjentom. Miał nawet takie założenie: „musimy tylko udowodnić, że choroby pacjentów wracają”. Bo oczywiście – znachorka ich leczyła tak, że ci nie odczuwali żadnych komplikacji chorobowych. Robiła to przez urządzenie obcych.

Okazało się jednak, że znachorka faktycznie i prawdziwie leczy. W tym momencie krzyknęłam jobczo: „yes! yes! yes!”. A potem się okazało, że przez tę maszynę przesyła swoją energię pacjentowi.

Jakby tego było mało, trzeci wątek dotyczy seryjnego mordercy. Jak myślicie, w jaki sposób go przedstawiono? Także znakomicie. Telepatka sprawdziła jego umysł i okazał się on typowym dla pojebanego gościa, który zabija. W sensie, chwalił się swoimi morderstwami i opowiadał, że zabijał niezliczone żywoty. Psychiatria i psychologia w tym momencie dają kciuk w górę, bo stwierdzają, że to jest bardzo prawdopodobna wizja.

Dobrze, idę oglądać dalej, bo umieram z ciekawości.