The Bastard Son&The Devil Himself

Miałam iść spać o szóstej i w ten sposób jakoś ogarnąć mój dobowy rytm.

– A weź sobie obejrzyj The Bastard Son&The Devil Himself – powiedział ktoś.

W ten sposób wylądowałam o 9 rano z seansem co prawda dokończonym, ale wzbudzającym bardzo dużo apetytu na kolejne przygody Natana, Annalise i Gabriela. Te zapewnia trylogia Sally Green „Zła krew” i chyba sobie ją kupię, ale do brzegu.

Anglia. Natan niedługo kończy siedemnaście lat, a w międzyczasie musi się zmagać ze „sławą” – jego ojciec, czarnoksiężnik, kilkanaście lat temu zaaplikował masakrę Czystym, czyli przeciwnemu teamowi do Czarnoksiężników.

A ci są uważani za potwory – więc Natan jest pilnowany.

I szkolony.

Przez jakiś czas – czytaj dwa pierwsze odcinki – myślałam, że to będzie standardowa impreza „ojej, młody się szkoli, akceptuje przeszłość”, ale w trzecim odcinku wszystko wyrywa się spod kontroli. I to absolutnie wszystko, bo się okazuje, że Natan musi uciekać, Annalise jest wystraszona swoją mocą, więc też decyduje się na ucieczkę, a tak w ogóle gej Gabriel ma za zadanie dostarczyć pewnej czarownicy Natana.

I powiem Wam, że tak się wciągnęłam w historię, że nawet nie zauważyłam, kiedy minęło te kilka godzin.

Bardzo, ale to bardzo dobrym elementem serialu jest muzyka. Buduje klimat tajemniczości i nostalgii, a kiedy trzeba zasuwać z akcją, to to robi. Playlista: https://youtu.be/WRiFYtZ6iJo

Druga rzecz, która zwracała moją uwagę to widoki. Oczywiście, że serial skupiał się na bohaterach, ale przy zmianie lokacji często witał nas ładny widoczek z zaróżowionym niebem czy mgłą.

I jeśli chodzi o strukturę akcji, to mogłabym się jedynie doczepić do drugiego odcinka, kiedy jest bardzo, bardzo dużo retrospekcji. Widz może trochę stracić cierpliwość, jeśli ogląda serial ciągiem, bo sporo scen widział wcześniej. Nie mniej, podejrzewam, że reżyser próbował jakoś ogarnąć narrację powieści, gdyż w książkach przypominanie o pewnych wątkach 100 stron później jest całkowicie normalne. Tak czy inaczej, i w tych retrospekcjach znalazło się rozwinięcie sytuacji, w której się znalazła Annalise.

Więc tak trochę do tej wizji artystycznej mam mieszane uczucia, ale przyznać trzeba, że jednak buduje to mocny wątek w całkiem uporządkowany sposób, a akcja toczy się wartko.

Nie wiem, czy w tym serialu nie ma zbędnych scen, ale wiem jedno – dobrze się to ogląda. Bardzo dobrze i to pomimo wątków LGBT, które pewnie były i w książce.

Netflix nie zdecydował się na kontynuację serialu, a to wielka szkoda. Jednak pomimo cliffhangera na końcu zachęcam do obejrzenia, bo wciąż jest to jakaś historia z zakończonymi wątkami.