Może nie jest to jakoś wybitnie odkrywcza myśl, ale… to jest coś, co odkryłam po trzydziestce. Czuję, że przestałam być zabawką umysłu. A co więcej – mam głębokie poczucie, że TERAZ idę wyłącznie swoją drogą. „Swoją drogą” to znaczy jaką? Prostą. Pomysłu nie wzięłam „bo na social mediach można dużo zarobić”, pomysłu nie wzięłam, bo „ale szpan” i pomysłu nie wzięłam, bo „rodzice tak stwierdzili”. Zawsze mnie ciągnęło do reklamy, social media itd. Tylko że prawdopodobnie brakowało w tym wszystkim wiary w siebie i przede wszystkim DECYZJI. Tak, zawsze pojawiało się coś na przekór. A bo pieniądze, a bo tamto, a bo siamto. Tylko że w trakcie tych przygód mój umysł się mną bawił jak laleczką. Dosłownie. Raz postawił ją nad przepaścią, to stwierdził, że ma sobie radzić sama. Innym razem postanowił, że lepiej jej będzie w worku na śmieci. Ostro, co? I sytuacji, i wahań było coraz więcej, emocje, wahadła i inne dziwne rzeczy… ale nauczyłam się nie dawać strachowi. To była długa i ogromnie bolesna lekcja. Przestałam też wgłębiać się w wahadła, bo nie znoszę, kiedy coś w pewnym momencie mi daje lewym sierpowym w prawe oko. Cała ta heca zaczęła się kończyć w jednym, prostym momencie.
KIEDY ZACZĘŁAM SIEBIE SŁUCHAĆ.
Można to osiągnąć na różne sposoby. Mnie pomogło poczucie bycia mocno osadzoną w sobie.
I kiedy tak przebywałam ze sobą, miałam do czynienia z milionem myśli. Często pełnych smutku, wahań, niepewności.
A jednak!
To sprawiło, że nauczyłam się siebie słuchać, nie bać się robienia tego, co kocham.
Można powiedzieć – uczę się ŻYĆ!
I chyba zaraz jednak kupię ten kurs dla social media tigers, lol, bo czemu nie, kocham robić coś na spontana, haha 😀