„CASTLE” to serial starego typu – pierwszy sezon liczy kilka odcinków, ale kolejne już po 24. A ponieważ jest osiem sezonów, to pełna recenzja by była… ło ho ho, zwłaszcza, że dawkuję sobie po 2-3 epizody na raz. Ale przyznam, że uwielbiam „Castle”, bo mnie z jakiegoś powodu mega odpręża. Trudno powiedzieć, czy to przez humor, czy po prostu ekipa tak dobrze się przy kręceniu bawiła, że się to udziela widzowi.
Richard Castle (Nathan Fillion) jest pisarzem, który cierpi na tymczasowy brak weny. A ponieważ zna się z burmistrzem, to może chodzić za panną z policji (Beckett – gra ją Stana Katic), znaczy może być konsultantem w wydziale kryminalnym, gdzie – jak przystało na Nowy Jork – jest mnóstwo trupów.
Czuć chemię między głównymi bohaterami i twórcy serialu to doskonale wiedzą.
Ktoś: chodzicie ze sobą?
Castle: jeszcze nie
Beckett: nie
(patrzą na siebie).
Humor też jest nieźle dawkowany: „po co nam dowody, mamy historię”, mówi Castle. I właśnie – fani pisania znajdą tu rzeczywiście dobre uwagi warsztatowe, jak na przykład research, porada co się robi w kryminałach jak brakuje pomysłu i jeszcze kilka ciekawych opcji. Ale myślę… że najlepszą rzeczą, jaką serial prezentuje, to zabawa formą. Na początku serii widzimy, że Castle się zapalił do szukania zdjęć przestępców na podstawie portretu pamięciowego. To było wyraźnie widać, że facet myślał „wow, to teraz będą CSI NY”, wiecie, sprzęt, nowoczesność i takie tam. Oczywiście, zamiast tego dostał pod nos papiery do przeszukiwania XD.
Sorry za spojlery – aczkolwiek myślę, że w kontekście wielkości serii nie są one wielkie, a dobrze pokazują, co się na ekranie odjewapnia.
O ile mnie pamięć nie myli, to serial dostał przynajmniej kilka nagród za muzykę i to prawda – ona robi robotę. Współpracuje z tym, co widać na ekranie, tworzy taki klimat szybkości, na przykład.
W ogóle myślę, że wszyscy tu dojrzewają, od reżysera, a na bohaterach kończąc.
Ale zanim do tego przejdę, nie mogę nie wspomnieć o Alexis (Molly C. Quinn), która gra taką idealną księżniczkę tatusia. Ale wiecie, co? To jest taka nastolatka, która… jest żywa. To widać, że nastolatka, a nie 20-latka, no i jeszcze widać, że faktycznie się tak zachowuje. Jest to dla mnie wielce przyjemny obraz, bo to nie jest dziecko umoczone w telefon komórkowy, tylko w jakiś sposób rozmawia ze swoim rodzicem. Niesamowicie przyjemna postać.
No i serialowi dobrze wychodzi reklama lodów. W każdym odcinku je biorą i… tak, mam ochotę na lody.
A teraz wróćmy do reżyserki. Otóż, jest różnica między pierwszym a drugim sezonem w początku odcinka. Pierwszy sezon polegał na tym, że widzieliśmy ofiarę od razu, w momencie śmierci. Krótko i szybko, bez ceregieli. W drugim sezonie zaś widzimy, że ktoś sobie idzie i znajduje trupa. Co więcej, jest to wykorzystywane do budowania tempa narracyjnego, poprzez muzykę i szybkość ruchu kamery. To naprawdę buduje dobry klimat.
Czy coś jeszcze zostało do powiedzenia? Cóż, chyba na tym etapie to nie .
Miłego wieczoru i jestem wdzięczna, że jesteście .