Najprościej byłoby napisać recenzję, ale ta miałaby parę tylko słów. Oto bowiem „Beetlejuice” – „Sok z żuka” – jest dość przyjemną, prostą i miejscami porąbaną historią o małżeństwie, które stało się duchami i chcą ze swego domu wywalić nowych mieszkańców. Mamy tu więc dużo komedii i jeszcze więcej akcji, bo przyznam, że lekko mi się dłużyło, ale to wrażenie chyba było dlatego, że w 1,5 h pokazano więcej zdarzeń, niż zwyczajowo w dwugodzinnych hitach. A i zaskakujące było również i to, że sama postać Beetlejuica (Michael Keaton) występuje w filmie mniej, niż dwadzieścia minut. Cała otoczka toczy się wokół tego, czy go wezwać, czy nie wezwać… bowiem martwi państwo Maitlandsowie (czy jak im było), Adam (Alec Baldwin) i Barbara (Geena Davis) chcąc pozbyć się nowych właścicieli domu, mogą wezwać bio-egzorcystę, który wywala nieproszonych gości. Ale czy wezwą? Film pozwala widzowi na posłuchanie licznych co do tego wątpliwości bohaterów. Nie będę Wam zdradzać całej fabuły, bo „Sok z żuka” to bardzo przyjemne kino i lepiej się zapoznać z nim samemu. Zresztą, sama go pierwszy raz obejrzałam i spodziewałam się czegoś innego. Co ciekawe, bohaterowie Beetlejuice wcale nie byli mi nieznani, bo kojarzyłam ich z kreskówki o tym samym tytule, która ma 94 epizody i w latach 90′ była puszczana w TV. Link do openingu – okropnego – w komentarzu, podobnie zresztą jak do piosenek.
Bo widzicie, film bardzo nabrał uroku dzięki właśnie muzyce. W trakcie pracy nad koncepcją „Beetlejuice” stwierdzono, że najlepiej do opowieści będzie pasować styl R&B/kalipso. I tak na przykład słynna scena nawiedzonej kolacji miała zawierać piosenkę „If I Didn’t Care” grupy Ink Spots, Lydia zaś miała wykonać interpretację utworu „When a Man Loves a Woman”. Jak jednak widzimy – do tego nie doszło. Powód był niesamowicie prosty: pieniądze. Lewis – jedna z ekspertek w studiu Geffen – przyznała: – Za każdym razem, gdy ktoś słyszał słowa *David Geffen* podnosili cenę. A muzyka Harry’ego Belafonta okazała się być najtańsza. I jest ona właściwie tematem przewodnim filmu, bo już od pierwszych chwil ją słyszymy – w scenie, kiedy Adam słucha radia pojawia się „Sweetheart from Venezuela”. Cóż, dla Belafonta okazał się to złoty strzał, ponieważ jego muzyka znowu była grana w radiowych zestawach hitów. A jak już jesteśmy przy muzyce, to dodam jeszcze, że w 2018 roku na Broadwayu wystartował musical „Beetlejuice”.
Wróćmy jednak na trochę do postaci samego bio-egzorcysty, którego gra Michael Keaton. Ta rola właściwie go uratowała od losu aktorzyn grających w słabych komedyjkach, bo dzięki postaci Beetlejuica otrzymał rolę w „Batmanie” w 1989. Ale Tim Burton wcale nie chciał go w niej (Beetlejuica)- wolał Sammy’ego Davisa Jr. Jednakże producent – David Geffen – zrobił o to awanturę reżyserowi i kazał zatrudnić Michaela Keatona. Cóż, aktor nie od razu zdecydował się na tę rolę, Burton musiał z nim trzykrotnie pertraktować. I wyszło… właściwie, co wyszło? Mnie Keaton w roli Beetlejuica nie przeszkadza, ani mnie grzał, ani ziębił. To małżeństwo Maitlandsów robiło robotę, bo między nimi występuje chemia. Choć to oni trzymali film, uczciwie przyznać trzeba, że występowali najwięcej na ekranie.
„Beetlejuice” nie jest debiutem Tima Burtona i nie jest nim również „Edward Nożycoręki”. Burton zaczynał jako animator, a potem przeszedł do reżyserii – debiutując komedią „Pee-wee’s Big Adventure” w 1985 roku. Fakty te wydają się dość ważne, ponieważ różne już opinie o tym, co jest debiutem Burtona słyszałam. Jednakże trzeba powiedzieć też wprost, że to dopiero w drugim filmie – „Soku z żuka” właśnie – dał swój typowy popis. Styl – efekty specjalne – absolutnie wszystko tu mówi: hej, reżyserem jest Tim Burton. W niektórych potworkach, stylach postaci widzimy zalążki przyszłych projektów. Dlatego też „Beetlejuice” może być uznawany za film ważniejszy od „Pe-wee”.
„Sok z żuka” kosztował 13 milionów dolarów, a zarobił 73,7 miliona na całym świecie. To ogromny sukces nie tylko patrząc na mniejszą wtedy inflację, ale również patrząc na to, że kilkukrotnie im się koszta zwróciły. Wiadomo więc było, że twórcom dodało to paliwa do kariery. Choć studio dało zielone światło do drugiej części „Beetlejuica”, to jednak dało już pełnię steru Burtonowi przy „Batmanie Returns”. Tym samym zarówno reżyser, jak i Keaton zdecydowali się skupić na tym projekcie, odkładając na półkę „Sok z żuka”. Mimo to twórcy – czy to w postaci pisarza, od którego zaczął się scenariusz do filmu (McDowella) – czy to pozostali scenarzyści – przez lata próbowali pracować nad koncepcją drugiej części. I jest to smutne, bo właściwie oprócz Burtona, żadna z tych istot nie dożyła do „Beetlejuice Beetlejuice”. I choć jako współtwórca jest wymieniony Michael McDowell, to zmarł on w 1999. To od niego zaczęło się życie „Soku z żuka”…
Ufff… I chyba historię perypetii tworzenia dwójki zostawię na wtedy, jak ona już wyjdzie. Działo się dużo, a finalnie pełen trailer „Beetlejuice Beetlejuice” ma wyjść w drugiej połowie roku. Zobaczymy, co dostaniemy.
Dziękuję, że dotrwaliście do końca .
Jeden komentarz do “Sok z Żuka”