Pierwszy sezon – to ważne – zdobył serca widzów mega humorem, zwłaszcza początkowa scena.
Tym razem jednak twórcy wiedzą, że humor humorem, ale tego typu, który prezentowany jest przez bohaterów sprzedaje się tylko raz. Bo właściwie wstawki „uwielbiam swój fetysz stóp” śmieszą raz, ale leżą w charakterze postaci.
To teoretycznie nie ma być w ciul poważne jak Tolkien fantasy.
ALE TO WCIĄŻ JEST FANTASY.
FANTASY MA BYĆ EPICKIE.
I pierwsza scena – dla odmiany – przywitała nas totalną epickością. Znajdujemy się w momencie, kiedy Taldorei jest zaatakowane przez cztery potężne smoki. I one naprawdę robią wrażenie: wielkich, groźnych, a nawet starożytnych. Design tych postaci jest udany. A muzyka doskonale wpisuje się w klimat.
I tak właśnie jest – włącznie z trzecim odcinkiem twórcy postanowili skupić się na epickości fantasy.
Mamy klasyczne zabiegi fabularne typu: udamy się po pomoc do i zbierzemy jakieś artefakty. Jednak to nie przeszkadza, bo zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić z bohaterami.
I twórcy doskonale zdają sobie z tego sprawę i to świetnie wykorzystują, ale – no, to już byłby z mojej strony chujowy spojler.
W każdym razie, mamy tu jeszcze jeden niezły zabieg: tym razem śledzimy drogę od zera do bohatera nie kapłanki, ale elfów czy nawet tego szarego siłacza.
Wow, świetne zagranie dla widzów.
I być może jedynie czego można się czepiać to wciąż ten sam opening, nie mniej – nadal bardzo przyjemnie się go słucha.
Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka, recenzja w przyszły piątek, zapraszam .
*
To było zajebiste.
Dlaczego drugi sezon „Legendy Vox Machiny” tak bardzo mi się spodobał?
Wydaje mi się, że są dwa główne powody. Po pierwsze – światotwórstwo. Twórcy nie idą tu już utartymi szlakami, pozwalają na pokazanie znacznie większej przestrzeni i znacznie więcej ciekawszych elementów świata. I choć zbieranie artefaktów w fantasy nie jest absolutnie niczym nowym, to tu udało się z tym zrobić coś ciekawego.
I to jest właśnie drugi powód – bohaterowie. Widać, że każdy z nich ma swoją drogę. Co prawda, znacznie mniej seria była skupiona na Percy’m, ale umówmy się – on miał swoje wielkie 5 minut w poprzednim sezonie.
Teraz natomiast namnożyło się wątków: Grog jest zmuszony poszukać mocy w sobie, Vax jest zmuszony zawrzeć sojusz z pewną istotą i wcale go to nie cieszy, ale to wciąż fantasy, Keyleth rozwija swoje moce, a Scanlan dojrzewa i tak dalej, i tak dalej.
Innymi słowy – akcja prze tak do przodu, że nie chce się przewijać, a niektóre kwestie nie są tak oczywiste, jakby się zdawało. Więcej nawet, walki tu są częste, ale to, jak reżyserka rozegrała bitwę w dziesiątym odcinku jest czymś dla mnie epickim.
Dosłownie epickim.
Tak powinno się kręcić fantasy!
Ja już może nie będę opowiadać, o czym to dokładnie jest – bo ci, którzy widzieli sezon pierwszy wiedzą, że walka rozegra się między Vox Machiną, a smokami. Te natomiast są w kij silnymi istotami, zdającymi się wręcz być niepokonanymi…
A, i jeszcze jedno. Humor. Tak jak powiedziałam przy pierwszych wrażeniach, jest go znacznie mniej, niż w jedynce, ale dzięki temu to bardzo dobrze gra. Szczególnie w ostatnich odcinkach, dawno się tak nie śmiałam XD. I niby to było „oczywista oczywistość”, nie mniej jakoś to właśnie ta oczywistość była zabawna. Widać, że żart nie musi być jakoś mocno skomplikowany – wystarczy, jak się za niego zabiorą twórcy, którzy potrafią w dobre animacje.
W skali od 1 do 10 drugi sezon to 8,4/10. Tak, IMDB nie kłamie i bardzo żałuję, że na trzeci pewnie poczekam sobie rok. Choć może mniej – ponoć już jest w produkcji. Eeeh….