Dzień dobereł, co tu się od****, to ja nawet nie.
Zacznijmy od tego, że jeśli kiedykolwiek mieliście zamiar obejrzeć „Johna Q” z Denzelem Washingtonem, to albo idźcie do innego posta, albo przeczytajcie spojlerową i RANTOWĄ recenzję. Tak, ten film ma 7.1. na IMDB i jest debilem.
Ilość głupot tu odwalanych i gloryfikacji przemocy powala. Denzelu, miałam Cię za lepszego człeka, a Ty występujesz w takich gniotach… i właściwie, Twój występ ratuje ten film.
Poniżej spojlery, jakby ktoś zapomniał.
Zaczynamy od randomowego wypadku na jakiejś ekspresówce, a potem przechodzimy do Denzela i jego syna. Okazuje się, że synek jest chory i musi mieć przeszczep serca, inaczej umrze.
I ja przy takim pokazaniu sytuacji pomyślałam, że ten film jest NIEPOPRAWNY politycznie. Po pierwsze: czarny i czarna to para, jakim cudem nie są mieszani?! A po drugie, jakim cudem kadra – chyba cała – w szpitalu jest biała?! XD To niewygodne tak, ale kiedy „John Q” wchodził na ekrany, to był rok 2001. W akcji więc zobaczymy jeszcze stacjonarne telefony, co i tak nie wyjaśnia wszystkiego, co się potem odjewapnia.
No więc, zdesperowany ojciec zaczyna zbierać hajs na operację dla syna, bo się okazuje, że ubezpieczenie mu tego nie pokryje i w ogóle jest burdel na resorach. OK – rozumiem, amerykański problem, bardzo ważna kwestia społeczna. Ale to, co tu zostało widzom przedstawione woła o pomstę do nieba.
To znaczy tak: John Q, nasz nieszczęsny ojciec, bierze zakładników w szpitalu i żąda, by jego syn miał operację na serce. A nie, przepraszam, żąda, by syn ZNALAZŁ SIĘ na liście oczekujących na serce. Zdziwiło mnie to ogromnie, bo przecież syn zaraz umrze, no ale.
Denzel gra na tyle dobrze, że wytrzymałam dwie godziny tego czegoś. Choć przyznaję, nie obyło się bez przerw i robienia fejspalmów.
Jedziemy dalej, Kochani.
Gdy Denzel bierze zakładników, to nagle się okazuje, że są ludzie potrzebujący takiego a takiego zabiegu i tak dalej. Denzel stwierdza, że szpital pomoże im za darmo. Wiecie, ja rozumiem, że Dżonuś miał dobre serducho, ale ta sytuacja mnie wkurzyła. Ale to był dopiero początek, bo w dalszej akcji jeden typek chciał zneutralizować Dżonusia i mu się nie udało. Białas – bo tym był ochotnik – dostał w oczy, a następnie jego partnerka walnęła mu psikaczem w oczy i kopnęła go w jaja. Co zrobili obserwatorzy? Tak jest, głośno się zaśmiali! No cóż to za impra, kobieta wściekła kopie w jaja faceta! Ona też była biała, tak przy okazji, a jak dobrze wiemy, to niepoprawne politycznie.
Potem polizei kłóci się o metodę rozwiązania konfliktu. Naczelnik stwierdza, że wyśle snajpera. Rozumicie, SNAJPERA. Uzbrojonego FACHOWCA. Ok, snajper włazi do budynku i tam jak macie takie quasi-zadaszenie sobie wystawia broń i czeka, aż cel mu wjedzie na celownik. Nie wjechał, a dach się zapadł. Serio nikt nie przewidział, że umięśniony facet złamie dach? O ile to w ogóle możliwe xD. Tam się nie znam na budownictwie amerykańskim, ale średnio chce mi się wierzyć, że taki fachowiec nawet po upadku (miał przecież kamizelkę) nie byłby w stanie się obronić przed napastnikiem. A może wcale nie był umięśniony? A może stracił nieprzytomność? Tego już się nie dowiemy, bo film od razu przechodzi do rzeczy.
No więc nasz Dżonuś wychodzi z zakładnikiem-snajperem na zewnątrz, grożąc mu bronią. Snajper związany i w gaciach, choć ma koszulkę. Co robi widownia – bo oczywiście TV przyjechała, oczywiście musiał się zrobić raban – no, co robi widownia? Cieszy japę. Strasznie niesmaczna scena.
Zdziwiła mnie jeszcze jedna rzecz: dlaczego jego żona – która siedzi przy synu – nie wie, że w szpitalu się dzieje coś złego? Jasne: mogli nie podawać info, by inni nie spanikowali, ale przecież radiowozy musiała słyszeć, bo otoczyli budynek i to dość głośny gwar był, poza tym TV też się dość szybko dowiedziała. Ale ona bidna, ni wi, co się odjewapnia xD. Dopiero gdzieś po dłuuugim czasie do niej przychodzą. XD
Dobra, może się czepiam.
Gorzej, że nasz Dżonuś nie chce umrzeć. Snajper miał zastrzelić – nie zastrzelił. Aż tu nagle Dżonuś wpada na geniaulny pomysł, że odda synowi SWOJE SERCE. I wiecie, ja tam się na kardio nie znam, ale scena, w której Dżonuś wykłóca się z lekarzem, jest zwyczajnie głupia i szkodliwa. A idzie to mniej więcej tak:
Dżonuś: popełnię samobójstwo, a ty przeszczepisz mojemu synowi serce
lekarz: nie zrobię tego
Dżonuś: moje serce pasuje
lekarz: trzeba zrobić porządne badania, dopasowanie tego i tego
Dżonuś: MUSISZ MU PRZESZCZEPIĆ MOJE SERCE BO JAK NIE ONOENOENONE!!!!1111
No dobra, lekarz koniec końców się zgadza.
I Dżonuś idzie się położyć, już leży na łożu śmierci… wcześniej wyjął z broni to zabezpieczenie, prawda? Wszyscy widzieli, right? Nawet zakładnik o to pytał. Ale w kolejnej scenie widzimy wątpliwość i… dupa. „zabezpieczona”, powiedział Dżonuś, choć nie będę tego sprawdzała na 1000%, ale tam, koniec końców Dżonuś się nie zabił, tylko żona do niego zadzwoniła. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
żona: Dżon?
Dżon:
żona: Dżon?! odezwij się, proszę!
Dżon:
żona: proszę
Dżon odkłada słuchawkę.
Ona teraz uprawia mega dramatyczny bieg, żeby go uratować, wszak ma info, że serce jest – to od tej babeczki z początkowego, randomowego wypadku. Aha, takie buty, no kto by się domyślił!
W końcu Dżon wychodzi wraz zakładnikami, wszak synuś już bankowo będzie miał przeszczep, nie musi dalej odjewapniać hardkoru w szpitalu.
No i chłopak faktycznie ma przeszczep, a Dżonuś – no cóż, Dżonuś został aresztowany i postawiono mu trzy zarzuty. Usiłowanie zabójstwa. Groźby karalne i przetrzymywanie zakładników. Za pierwsze został uniewinniony, za drugie także, za przetrzymywanie najwyżej 5 lat (nie podali). A na końcu widzimy, jak Dżonuś w aucie siedzi z kajdankami i odjeżdża w stronę zachodzącego słońca, znaczy się, więzienia, no i ktoś krzyczy: stary, jesteś moim bohaterem!
….
– I tak się dziwię, że na końcu go nie zestrzelono i nie zrobiono z niego świętego – skomentowała ten bajzel przyjaciółka Asia.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca, najwyraźniej.
– Ten cały film to jakaś patologia – dodała.
Ano, tak. A potem Amerykanie się dziwią, że mają pierdolnik w swoim kraju. Cóż, po takich treściach? Nie dziwię się.
Ale to nie film jest najśmieszniejszy. Najśmieszniejsza jestem ja, bo na trailer „Johna Q” trafiłam dobre dwadzieścia lat temu. I jakoś w tłoku życia film mi umykał, umykał…. i postanowiłam w końcu skończyć z tym. No bo ileż lat można się zadręczać jednym filmidłem?
Czy dostanę aplauzy? Pewnie nie, ale mam nadzieję, że bawiliście się doskonale przy tekście. Miłego dnia z jakimś dobrym filmem!
