Dzień dobereł, zapraszam Was na soczystą i bardzo długą opowieść o nominowanym do Oskarów 2025 filmie „Emilia Perez”.
Emilia (Karla Sofía Gascón) była kiedyś szefem bardzo bogatego i ważnego kartelu narkotykowego w Meksyku. Jednak pewnego dnia postanawia iść na całość: chce być kobietą, ale w środowisku, w którym przebywa mogłoby to być nieco problematyczne. Dlatego do pomocy – siłą – bierze prawniczkę Ritę (Zoe Saldana). Ta załatwia mu korektę płci, a jego żona Jessi (Selena Gomez) i dzieci myślą, że zginął. Jednakże miłość do nich nie daje o sobie zapomnieć, więc zaczyna przed nimi udawać krewną zmarłego…
Powiedzmy sobie jasno: to, że film zdobył nominacje do Oskarów nie oznacza z automatu, że jest jakiś genialny. A niestety, logika tego, co się dzieje na ekranie bolała mój mózg. Mało tego, miałam wrażenie, że Emilia wcale nie musi być transem, że to wszystko, cała jej przemiana nie ma w tym wszystkim znaczenia. I jasne, że aktorce może się wydawać, że postać jest głęboka, ale to naturalne, gdy coś kreujesz. Natomiast nienaturalne jest to, że widz jest pozbawiony tej głębi. Ból, tęsknota za dziećmi? Trochu jest, ale nasz złol – przecież główna postać była szefem kartelu – nagle zmienia się w aniołka, prowadzącego fundację odnajdującą trupy po kartelach. I ja może się nie do końca znam na operacjach trans, ale nie chce mi się wierzyć, że tego nie widać, gdy trans i kobieta się kochają, i że tego absolutnie nie widać. I że nie ma z tego tytułu żadnych problemów.
A jak już jesteśmy przy temacie, to „Emilia Perez” wśród swoich zbiera mieszane uczucia. GLAAD – przedstawiciel społeczności LGBTQ+ – niezbyt pochlebnie się wypowiedział o tym dziele. Dlaczego?
Amelia Hansford: – „Emilia Pérez” to przede wszystkim film o odrodzeniu, który próbuje wykorzystać ideę tranzycji, by przekazać, że poprzez swoją tranzycję Emilia stara się odpokutować za grzechy, które popełniła w czasie bycia szefem kartelu. Problem polega na tym, że tranzycja nie jest decyzją moralną, a sam akt przejścia nie sprawia, że w jakiś sposób zostaje się uniewinnionym od przeszłej wersji siebie. To nie jest śmierć, ani odrodzenie. Zamiast tego, Emilia wciąż korzysta ze znajomości w kartelu, manipuluje swoją rodziną, by ufała jej i spędzała z nią czas, staje się fizycznie agresywna pod koniec filmu, kiedy ponowne nawiązanie kontaktu nie wypala, a nawet decyduje się grozić swojej żonie, granej przez Selenę Gomez, szantażem finansowym. Żaden z tych elementów nie jest przedstawiony w sposób, który miałby sens tematyczny, a ostatecznie ukazuje Emilię jako kolejną psychopatyczną postać trans, która dołącza do tego samego zbioru.
W kontrze pojawiły się głosy, że przecież ludzie – wszyscy, niezależnie od płci – robią złe i dobre rzeczy, dlaczego więc nie osoby trans?
Odpowiedź jest prosta: bo film nie wie, czym chce być. Nie skupiono się na jednym elemencie, który by poprowadził bohaterkę od A do Z, nie zgłębiono jego profilu psychologicznego. Zamiast tego obserwujemy sceny, które mogą być komedią, dramatem czy sensacją, ale są one luźno ze sobą powiązane. Ba, w scenach, kiedy Emilia próbuje robić dobre rzeczy dla innych czułam, że te dobre rzeczy są fałszywe. Dlaczego? Bo nie przedstawiono mi wyraźnego powodu, dla którego ta postać się tak zachowuje. Owszem, zmieniła płeć. Ale co z tego? Jasne, proces może zmienić psychologicznie człowieka, ale tu nie mamy go przedstawionego! Mamy tylko obraz, że postać przechodzi operację i to tyle, do widzenia, dalej obserwujemy po prostu kobietę lekko zagubioną. Aha. Naprawdę, temat trans mógłby w tym filmie nie istnieć, bo nie ma żadnej, specjalnej różnicy między osobami trans, a między tymi, co nadal są w swojej płci. Nic z tej przemiany nie wynika, po prostu.
To oczywiście nie jest jedyna opinia cispłciowych krytyków, do innych zapraszam na stronę GLAAD, którą podlinkuję w komentarzach.
* * *
Każdemu, kto zechce obejrzeć „Emilię Perez” może się zapalić czerwona lampka przy oglądaniu pierwszych 30 sekund, w trakcie których wyświetlają się różne firmy producenckie. Oto bowiem nie widać meksykańskich twórców – widać za to francuskich. I każdy fan kina francuskiego je rozpozna, a jeśli nadal będzie miał wątpliwości, to logotyp „Canal+” i „Netflixa” się włącza. Zaraz, ten ostatni jest międzynarodowy….
…choć po prawdzie, ten film jest międzynarodowy, a najmniej jest filmem meksykańskim. Ale może po kolei, bo tu się chaos wkrada do tekstu, a jeszcze sporo jest do opowiedzenia.
Eugenio Derbez – jeden ze znanych, meksykańskich aktorów – w wywiadzie z 2024 stwierdził, że język, jakim posługuje się Selena Gomez jest „nie do obrony”. Wprawdzie później przeprosił aktorkę, twierdząc, że społeczność latynoska powinna się trzymać razem, ale machina ruszyła. Meksykański internet został rozgrzany do czerwoności, zauważając, że Derbez miał rację i niestety, nie o sam akcent aktorki chodzi. A raczej nie tylko.
– Nigdy nie miałbyś tabliczki z napisem ‘Cárcel’ – mówił Rodrigo Prieto, meksykański reżyser i operator filmowy. -To byłoby ‘Penitenciaria.’ To są te szczegóły, a to pokazuje mi, że nikt, kto wiedział, nie był zaangażowany. I to nawet nie miało znaczenia. To było dla mnie bardzo niepokojące.
Tak, aktorzy pracowali ze specjalistami językowymi. To niestety nie uchroniło obrazu przed krytyką utworów. Na X-ie (Twitterze) padały takie komentarze jak: „Co się dzieje z tymi piosenkami? Brzmią, jakby napisał je translator automatyczny”, „Nikt w Meksyku tak się nie wyraża, ba, w całej Ameryce Łacińskiej nie słyszałem takich wyrażeń” czy „Naprawdę nie było żadnego Meksykanina w zespole produkcyjnym, żeby sprawdził te teksty?”.
Niestety – nie było. Sam reżyser Jacques Audiard jest Francuzem, a aktorzy pochodzą ze wszystkich krajów, ale nie z Meksyku. No, może poza malutkim, jednym wyjątkiem, który nie ma znaczenia dla filmu. Mało tego, „Emilia Perez” kręcona była we Francji, a to wszystko, co widzimy w Meksyku to dekoracje. I tak, może było kilka dni zdjęciowych w Meksyku, ale to wszystko. Jednak naprawdę smutne jest to, że Audiard wprost przyznaje, że nie studiował Meksyku, ani żadnej z tym tematyki związanej. Po prostu to, co wiedział, to wystarczyło mu do nakręcenia filmu. Aha, i dlatego mieszkańcy Meksyku robią zbiorowe facepalmy na seansie „Emilii Perez”.
A nie, przepraszam, robią memy z przeprosinami dla Derbeza, bo w końcu miał rację.
* * *
„Emilia Perez” w kinach dopiero będzie, a ja nie byłam na pokazie przedpremierowym. Jednakże film obejrzałam legalnie, ponieważ posiadam VPN. Moi Drodzy i Moje Drogie – włączcie sobie VPN na Anglię, gdzie obraz jest dostępny z polskimi napisami. Niestety, Panie Dystrybutorze: technologia idzie do przodu, nie moja wina, żeś zapomniał Pan o istnieniu VPN. Ale wszystkim tym, którzy zdecydują się jednak na kino życzę dobrej zabawy, bo rozumiem, że ta ścieżka dźwiękowa naprawdę może się spodobać. A tym bardziej, jeśli tak jak ja nie ogarniacie hiszpańskiego/meksykańskiego.
