Kingsman: the golden circle

„Kingsman: the golden circle” to druga część z uniwersum, która… no, jest niezła, chociaż nie aż tak dobra, jak jedyneczka. I to nie chodzi o muzykę czy reżyserię, bo te dalej są świetne, ale scenariusz nieco nawalił.

Mamy tu do czynienia z tym samym co zawsze: trza uratować świat. Tym razem jednak sytuacja jest na tyle chora, że dwie tajne organizacje szpiegowskie muszą połączyć siły…

I w tym momencie kończę RECENZJĘ BEZSPOJLEROWĄ. Poniższe akapity więc możecie ominąć, jeśli nie chcecie wiedzieć więcej, niż w zwyczajnym opisie.

Ja wiem, że to akcyjniak, a w akcyjniaku mnóstwo rzeczy może być naciągane. Nie mniej, zmartwychwstanie jednej z postaci uważam za rzecz, która niezbyt mi spasowała; wiecie, to takie „aby dobrze było na serduszku”. Rozumiem, że potem to może się fabularnie przydać, nie mniej… nie wiem, coś w tym mi nie podpasowało.

Czy jest więcej takich nie trzymających się kupy wydarzeń? Być może, to akcyjniak, ale akurat te szczegóły nie walą między oczami.

Szczególnie, że Golden Circle to wciąż film pełen akcji.

Fabularnie jest słabiej, ale dalej jest to przyjemna wizja, a jak dokopiemy się do finału, to – moim zdaniem, finał to scena-złoto. Działa tu wszystko: od choreografii, po muzykę.

Jak ktoś ma ochotę na przyjemny seans, to „Golden Circle” może być w sam raz 🙂.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *