Road House (2024)

Gdyby nie nostalgia, ten film prawdopodobnie nie zyskałby tak dobrych recenzji, na jakie nie zasługiwał. Ale po kolei.

Dalton (Jake Gyllenhaal) dostaje od Frankie (Jessica Williams) zadanie: wynieść z „Road House” bójki. Przez pierwszą połowę filmu obserwujemy trochę zabawę w kotka i myszkę z widzem. To znaczy – z widzem, który widział „Road House” z 1989 roku. Mamy tu do czynienia z sytuacjami, a nawet dialogami żywcem wyjętymi z poprzedniego filmu, przez co obeznanym z tematem film może się wydać nudnawy. A jednak dzieje się coś jeszcze: nowy „Wykidajło” absolutnie nie chce być ani paździerzem, ani starą wersją siebie. To plus, choć po prawdzie ciężko mi znaleźć jakieś jeszcze.

A nie, czekaj.

Choreografia walk jest niezła – przyjemnie się na to patrzy, tylko problem jest taki, że ich jest za mało. W ogóle Dalton jako postać nie ma wielkiej charyzmy i w jakiś taki sposób mamy odczucie, że to koleś, który po prostu się bije. Nie mam na myśli tu tego, że Jake Gyllenhal powinien odgrywać to samo, co Patrick Swyze; absolutnie nie. Ale Swayze miał charyzmę i to takie uduchowienie, było tam coś więcej, niż tylko chłopina do nawalanek. Nowy Dalton nie ma w sobie ani jednej cechy, która by była narkotyczna dla widza i jest to wada, jeśli zna się poprzednie dzieło. Widzom nieobeznanym z klasykiem lat osiemdziesiątych ten film może się bardziej podobać. W końcu odkrywają historię na nowo, c’nie? Dodatkowym argumentem, że Dalton jako postać nie do końca wyszła jest Knox – Conor McGregor tak zagrał, że ja chcę więcej jego w kolejnej części. Być może aktor jest patocelebrytą, ale borze – znakomicie tu pasował! Że tak niegrzecznie powiem: je.bał charyzmą od pierwszej ekranowej sekundy i w sumie dokończyłam film bardziej dlatego, że chciałam zobaczyć Knoxa w akcji. Znakomita zabawa postacią.

Na plus jest to, że film nie wyskakuje z multi-kulti i LGBT. Obawiałam się tego widząc Jessicę w akcji, zaraz w głowie było „oj, pewnie zechcą, by biały i czarna się spiknęli”. Może to nas czeka w drugiej części, ale oby nie. LGBT w ogóle tu nie występuje i chwała borowi. Hm, w oryginale Dalton i lekarka byli w sobie zakochani, więc spodziewałam się tu takiej samej historii, ale od drugiej godziny (metraż to 2h) film idzie własną drogą. Widzimy tu zdecydowanie inną historię i inne walki, niż w starym „Wykidajło”.

I dobrze, ale to i tak za mało.

To znaczy miałam wrażenie, że twórcy starali się utrzymać harmonię między nowym, a starym, tak, by wszyscy czuli się w porządku. Wyszło średnio, bo puszczając nowego „Road House” naprawdę miałam nadzieję na więcej akcji. Owszem – w starym filmie było trochę powolne tempo, ale charyzma Swyze’a robiła swoje. Owszem, w nowym „Road House” nie ma się odczucia, że „to paździerz”, ale też nie ma się uczucia, że to znakomity film.

Jeśli zaś chodzi o to, co w starym „Wykidajle” było clue – czyli o muzykę – to tu… nie, że jej nie ma, Ona jest i prezentuje współczesne rytmy, ale to znowu mamy po prostu dźwięki, które nie zostaną zapamiętane. Warsztatowo pewnie dobre dopasowanie melodii i rytmów, nie mniej – tylko tyle, i aż tyle. Takie trochę bez serca to wszystko wyszło. Choć oczywiście, całkiem możliwe, że soundtrack z nowego „Road House” komuś się spodoba, ale w dalszym ciągu, nie jest to A.P. Kaczmarek.

Średni film, który można obejrzeć w trakcie mycia talerzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *