Stardust

Dzień dobereł.

Do „Gwiezdnego Pyłu” podchodziłam jak pies do jeża – choć nie bardzo wiem, dlaczego. Myślę, że obawiałam się dennej ekranizacji, bo i takich nie brakuje. A wiedziałam, o czym jest historia, bo pierwsza była powieść Neila Gaimana i cóż – całkiem to była przyjemna przygoda. Z pewnością facet ma talent pisarski, ale wróćmy do projektu Matthewa Vaughna (tak, tego samego, co zrobił „Argylle” i „Kingsmana”). Otóż, okazuje się, że ten reżyser dobry jest w fantasy.

Czy też raczej specyfika kręcenia akcyjniaków wyjątkowo nadaje się i do gatunku fantasy, bo ten film jest DYNAMICZNY. Może na początku jest 20 minut na rozkręcenie akcji, żeby widz się nie zagubił i wiedział, co i jak. Ale potem akcja rozwija się szybko i niemal nie ma czasu na oddech. Książkowo to oczywiście płynęło wolniej, nie mniej tu praca kamery i muzyki zrobiła swoje. Jak ukazać, że kilku ludzi chce zdobyć pewną panią na swoje potrzeby? Vaughn to wie i nie cacka się z ruchem kamer.

Za muzykę odpowiedzialny jest Ilan Eshkeri (robił m.in. do gry „Ghost of Tsushima”) i nie ma tu epickich dźwięków a’la Enya, ale też nie róbmy z „Gwiezdnego Pyłu” drugiego LOTR’a. Bo to przygodowa historia, w której pasuje dynamizm, szybki, żwawy rytm. Soundtrack oczywiście w komentarzu, a teraz WRESZCIE zajmijmy się fabułą.

Pewnego dnia wszystko się komplikuje. Tristian (Charlie Cox) zakochał się w Victorii (Sienna Miller), ale ta nie bardzo odwzajemnia mu uczucia. Żeby swojej wybrance udowodnić miłość, Tristian wybiera się do fantastycznej krainy, gdzie ma znaleźć gwiazdę, która akurat spadła z nieba. Na miejscu okazuje się, że gwiazda ma na imię Yvaine (Claire Danes) i jest w wielkim niebezpieczeństwie, bo czyhają na nią czarownice i książęta bijące się o tron. Czy i jak sobie z tym wszystkim poradzą?

Napisałam już, że mi się podoba praca kamery i muzyka. I właściwie nie wiem, czy mam się przyczepić do metrażu – wszak to dwie godziny – bo film ogarnęłam za jednym zamachem. Płynął, jednak w połowie poczułam lekkie znużenie, ale może to było spowodowane przerwą na oddech. Tak czy siak, akcja prawie cały czas się dzieje, a z ekranu czuć słodycz, bo myślę, że twórcy włożyli serce w tę produkcję. I może nie bez znaczenia jest, że Neil Gaiman był jednym z producentów filmu.

Jeśli macie ochotę na dobre, przyzwoite fantasy, to to jest właśnie ten adres. „Stardust” wciąga i praktycznie nie nudzi, a elementy komediowe tylko uprzyjemniają seans. Polecam 🙂.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *