Rebel Moon 2

„Rebel Moon: zadająca rany” to niewątpliwie zły film i chciałabym napisać: tak zły, że aż dobry. Niestety, ale nie – ledwo można go wybronić… czekaj, daj mi skończyć. Na styk. Jeśli film byłby dłuższy o jakieś kilka minut, to bankowo głowa od głupot by mnie zaczęła boleć. Ale nie zaczęła, dlatego jest to paździerz, który idzie obejrzeć. Niestety, pomimo pracy trzech scenarzystów: Zacka Snydera, Shaya Hattena i Kurta Johnstana, ten film po prostu nie trzyma się kupy i jest o wiele gorszy, niż jedynka.

Akcja sprowadza się do tego, że mamy pewną planetkę i z pięciu bohaterów-wojowników, którzy postanowili ją obronić. I tak, to naprawdę wszystko, choć „Rebel Moon: zadająca rany” trwa około dwóch godzin.

Jeśli chcieliście tę część obejrzeć i przy okazji odświeżyć sobie jedynkę, to BROŃ BOŻE TEGO NIE RÓBCIE. Dlaczego? Bo się wynudzicie na śmierć. Ja się nudziłam – a nie przypominałam sobie jedyneczki – a co dopiero osoba, która ma na świeżo w mózgu tę część.

Bo zaczyna się od narratora, który streszcza nam pi razy oko to, co się wydarzyło wcześniej, dzięki czemu do filmu można zajrzeć nawet wtedy, gdy się nie widziało pierwszego. Potem mamy złola, który przeżył – ale to wiedzieliśmy już wcześniej – a potem mamy genialnych wojowników, którzy wpadli na to, by bronić wioski, mając tylko drewniane widły i parę broni. I stając naprzeciwko super ultra wielkiej-potężnej armii. Genialny plan, milordzie.

Po ustaleniu planu widzimy, że ludzie mają zapierdalać w polu. Tak, bo plan zakłada, że:

a) ludzie będą zapierdalać w polu, bo złole mają przyjechać po zboże; zboże, które zamiast zrywać z rana jest zrywane w południe, ale przynajmniej uprawa była ekologiczna. Ej, naprawdę – filmowcy posadzili zboże, mieli to wszystko w harmonogramie i naprawdę je zrywali. A wszystko po to, by słupki zboża wyglądały realistycznie. Snyder bowiem uwielbia praktyczne efekty.

*

Małż Asi [mojej przyjaciółki]: mają latającą platformę [na której jest składane zboże], a nie mogą sobie zrobić kombajnu? Mieliby więcej czasu na rebelię.

*

Wy, którzy będziecie oglądali „Rebel Moon: zadająca rany”, niech Was ręka boska broni od szukania logiki w tym czymś. Lepiej się pośmiejcie, bo trochu jest z czego.

Wracając do planu, to tenże genialny plan wymyślony przez milorda Titusa (Djimon Hounsou) zakłada, że po napierdzieleniu się w polu:

b) napierdzielimy się w bitwie.

A w międzyczasie spróbujmy potrenować… co? No niby w filmie widać trening, ale mieli na zboże trzy dni, a praca w polu to nie jest takie hop-siup, zwłaszcza ręczna praca. To kiedy oni mają siły i czas, żeby się przygotować do rebelii?

Dobra, w końcu nie mieliśmy szukać logiki w tym uniwersum…

*

Asia: Będziemy zbierać zboże i rozdawać sobie wyszywanki, zmęczymy się jak sam chuj, a potem do bitwy.

*

Sama bitwa trwa godzinę. Jednak problem w tym, że nie jest ciekawa. To znaczy: są momenty, na które warto popatrzeć, ale to bliżej końca, niż początku. Większość tej walki nie trzyma się kupy, ale za to występują miecze świetlne! I jest drama!

Albowiem chłopaczek-blondynek biegnie na pomoc swej… no właśnie, swej co? Widzimy dwie sceny, że blondynek chce się z Nemezis (Bae Doona) zaprzyjaźnić, że daje jej wyszywankę. Ale że widz ma uwierzyć w to, że łączy ich jakaś nieziemsko intymna, mocna, rodzicielska relacja? No, nie. Nie pykł dramat, chociaż muzyka wyraźnie chciała go tworzyć i nawet by jej się to udało, gdybym miała jakąkolwiek więź z bohaterami.

A niestety, null, zero, kompletnie nic nie czułam, nawet patrząc na Korę (Sofia Boutella). Ich losy obchodziły mnie tak, jak zeszłoroczny śnieg, a nawet gorzej.

Dlaczego?

Przecież zaraz po zbieraniu plonów mieli imprezkę, na której sobie opowiadali swoje historie i… no właśnie chyba dlatego. Po pierwsze, nie dowiadujemy się z nich praktycznie niczego nowego – większość z tego znana była już nam z pierwszej części. A nawet jeśli nie, to te historyjki były tak nudne (i to druga rzecz), że ja z większym zapałem czekałam na komentarze Asi odnośnie filmu. Serio.

* * *

Z jednej strony dostaliśmy wydmuszkę – która nie proponuje nam niczego ciekawego, oprócz nabijania się ze slow motion… a nie, czekaj. Dam sobie paznokcia uciąć, że slow motion było mniej, niż w jedynce. Cóż, przy zbieraniu zboża to-to jest na pewno, ale to są ładne kadry i tu bym ekipie wybaczyła, bo w końcu jakoś ciężką pracę w polu trzeba było czymś uhonorować. I mówię całkiem serio, oni naprawdę uprawiali ekologiczną uprawę zboża!

I właśnie – zarówno twórca muzyki (Tom Holkenborg), jak i spece od efektów wszelkiej maści spisali się na medal. No, może poza charakteryzatorem złola.

*

Asia: Fryzjer, który czesał złola powinien zostać zwolniony.

Ja: czemu?

Asia: No ta grzywka i reszta głowy wygolona, Jezus Maria

już mogli mu dredy zrobić na czubku głowy, czy coś

Nie wiem kurna, ale nie ta grzywka, litości

*

Serio, grzywka złola jest zua tak, jak ten film. Albo i nie – bo film marnuje potencjał, energię i zapał wielu uzdolnionych ludzi. Rozumiem, że ze Snyderem się bardzo miło pracuje, ale…

Dla Sofii Boutelli to pierwsza poważna, wielka rola. Czy ktoś ją zauważy? Moim zdaniem – robiła, co mogła, żeby dać coś od siebie Korze, ale problem w tym, że… z pustostanem nie wygra. Niewiele mogła zrobić jako aktorka, bo postacie w tym filmie są bardzo źle napisane, bardzo papierowo i nie przedstawiają sobą niczego ciekawego. A szkoda, bo myślę, że w sensowniejszych charakterach Sofia mogłaby zwrócić na siebie uwagę zacniejszych reżyserów.

Już nie mówiąc o gigantycznej pracy ludzi od charakteryzacji, bo zminimalizowano rolę zielonych strojów, większość elementów była praktyczna, a na niektórych aktorów ozdoby zakładało się ponad trzy godziny. Albo speców od wybuchów – tego używali na planie sporo. Ba, zbudowali nawet rzekę, którą w kilku minutach wykorzystano!

*

Asia: czemu oni tacy brudni

rozumiem, że mają widły z drewna, ale widziałam tam rzekę.

Mogą dupę umyć

ja: pewnie Snyder się bał, że będą krytykować za „jest zbyt czysto, sterylnie”

Asia: w Gwiezdnych Wojnach są czyści, nawet jak mieszkają w lesie

ja: haha, i nikt na to nie narzeka

Asia: Tak jakby standardy higieniczne nagle musiały umrzeć, bo są na innej planecie

*

Reasumując… mamy bardzo dobrze zrobiony film, który jest bezwartościowy. I to jest bardzo smutne. Smutne, że nad złą historią tyle siedziano (finałowa bitwa była realizowana przez blisko miesiąc), że włożono w nią tyle niesamowitego wysiłku. Bo ten wysiłek ni w ząb nie zostanie doceniony przez to, że produkcja jest paździerzowa.

A, w bonusie: w „Rebel Moon: zadającej rany” pojawia się masońska symbolika, ale to mnie właściwie nie zasmuciło. Przyzwyczaiłam się do tego, a sam film nieźle wygląda. A zresztą, imperium obfitujące w masońskie symbole tu przedstawiono w totalnie złym świetle. Tak złym, jak sama produkcja…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *