„Pogromcy duchów” z 1984 roku to film, który wszyscy znają i kochają i… nie oglądają. Postanowiłam sobie odświeżyć produkcję, by mieć lepszy kontekst oglądania „Dziedzictwa” i nadchodzącej najnowszej części. Poza tym to komedia. I wiecie, co? Po latach stwierdzam: to działa! Nie wiem, jakim cudem, bo teoretycznie żarty z filmu są na poziomie sucharów, ale właśnie chyba dlatego to działa. Oczywiście, w tamtych latach humor działał bardziej, bo był świeży, a twórcy ewidentnie robili sobie ze wszystkiego jaja. I musiałabym się naprawdę dobrze zastanowić, co parodiują, bo to nie jest tylko „głupi film parodiujący horrory”. Nie, to coś więcej.
Trzech kolesi z uniwerku zajmuje się sprawami paranormalnymi, czyli duchami. Ogólnie widać, że ekipa niewiele robi, więc uczelnia ich wywala na bruk. Chłopaki sprytne, silne i młode, więc zakładają firmę, która ugania się za duchami…
Brzmi słabo?
Być może tak, ale komentarze do tego, co się dzieje na ekranie mnie rozbawiały, w dodatku ten film nie jest poprawny politycznie. Zakładam, że większość z Was oglądała już „Ghostbustersa”, więc pozwolę sobie na spojlery xD. Otóż, pewnego pięknego dnia do siedziby łowców przychodzi pan od ochrony środowiska. Nie dogaduje się z bohaterami, więc wraca z nakazem sądowym i odkręca pojemnik z duchami. Czekaj, zaraz, czy oni pokazali, że ludzie od ochrony środowiska zwykle szkodzą? XD
OK – inna sprawa. Podteksty erotyczne. Tu ich pełno i głowę dam, że w dzisiejszych filmach nie ma tego klimatu, nie ma tej seksualności. No wiem, wiem, metoo i te sprawy, ale jednak… odniosłam wrażenie, że cała ekipa bawiła się bardzo dobrze na planie filmowym. Sigourney Weawer (Dana) miała w sobie naprawdę urok i kurczę, pomyślałam sobie, że to musi być naprawdę sympatyczna babeczka.