W 2016 doszło do pomyłki kinematograficznej. Otóż, zrobiono Ghostbusters w wersji poprawnie politycznej, czyli – zamiast facetów mamy kobity. I wiecie, aż dziwne, że kobity nie są multi-kulti, tylko wszystkie są białe. TO SKANDAL!!!!!1111
Problem w tym, że ten film nie ma w sobie świeżości. Albo nawet nie, nie świeżości. Choć muzyczka przewodnia „Ghostbusters” jest w tle, to jednak nie jest to film, któremu chętnie bym poświęciła czas. Przetrwałam jakieś 20 minut i to tylko dlatego, że na VOD którym oglądam nie było przyśpieszania jak na Netflixie. Tak bym dokończyła, choć nie dam głowy, że pod koniec moja głowa byłaby cała i zdrowa.
Próbowano zrobić komedię, ale z jakiegoś powodu nie wyszło.
Umówmy się – zarówno jedynka, jak i dwójeczka zawierały głupie, suche żarciki, które aż dziwne, że nadal śmieszą. I historie były pełne podtekstów seksualnych, a przygody miło się oglądało. W filmie z 1984 roku mamy wręcz istne szaleństwo – i to widać po scenariuszu, tam niby jest ułożona historia, ale całość nie tworzy aż tak jednolitej historii, jak mamy już w dwójce.
I teraz tak: w filmie z 2016 roku nie mamy starej, dobrej ekipy. Ale to, że męskich bohaterów zastąpiono żeńskimi wersjami, to jest właściwie pół biedy, bo komedia sili się na bycie głupią i śmiesznawą historyjką.
No właśnie – sili się, ale jej nie wychodzi.
A nie wychodzi, bo… właściwie nie wiem, czemu nie wychodzi. Słyszę te sucharowe żarty o pierdach, głupie uwagi o książkach i wiem, że z jakiegoś powodu powinno mnie to śmieszyć. Ale NIE ŚMIESZY.
I wiem, że suchary w jedynce czy nawet dwójce by mnie śmieszyły.
I tak se myślę, że po prostu zmieniła się ENERGETYKA FILMÓW.
Umówmy się, że do 2015 roku kinematografia z Hollywood płynęła, była złota i rozwijała się znakomicie, ale po tym… coś się zepsuło, jakby kreatywność została zblokowana. W tym tekście już nie będę wnikać w przyczyny i skutki, bo to temat na osobny felieton, i to dużo bardziej skomplikowany, niż kinematografia ogólnie.
I myślę, że kobiecy „Ghostbusters” to ofiara tego stanu rzeczy. Film nie płynie – znaczy, trochę płynie, bo płynie tak, jak płyną paździerze – on jest po prostu suchy, papierowy. Nic sobą nie prezentuje, a to, co ma śmieszyć budzi… nic nie budzi. I to jest problem tego filmu, więc zostawcie go w spokoju.