W 1999 roku świat mógł zobaczyć „Dogmę” Kevina Smitha. Polska nie – bo katolicy zebrali się w Łodzi i Poznaniu, by zaprotestować. Ich działania jednak na niewiele się zdały, bo już rok później – 24 listopada 2000 – ogarnąć nowe dziełko Smitha można było na spokojnie. Żeby było śmieszniej, Kevin sam jest katolikiem, chciał wychować dziecko na katolika i kilka razy w „Dogmie” podkreślał, żeby nie brać na poważnie tego dzieła. Więc wygląda na to, że naszym ultrasom trzeba było wyciągnąć kij z… albo zapodać wersję piracką. Bo jak się okazuje – tezy teoretycznie szokujące (Chrystus czarny?, kobietą?) mają tylko jeden cel.
Kazać widzowi zastanowić się, czym jest wiara. Ale taka prawdziwa. Przecież główna bohaterka – Bethany (Linda Fiorentino) chodzi do kościoła z przyzwyczajenia, a nie z głębokiej wiary. I wprost o tym mówi, ale jak to bywa z poczuciem humoru Boga – to właśnie ona ma uratować świat przed apokalipsą, która wydarzy się, gdy dwóch zbuntowanych aniołów w postaci Lokiego (Matt Damon) i Bartleby’ego (Ben Affleck) przekroczy bramę kościoła, w którym ma odbyć się ceremonia… uwspółcześnienia kościoła, że tak to prosto ujmę.
Tak, fabuła jest głupiutka i śmiesznawa. W ogóle, jest w tym wiele zabawy, a aktorzy grają tak, że czasem się zastanawiałam, czy Fiorentino gra tak słabo, że aż jedzie dobrą paździerzową grą, czy specjalnie tak pokazuje minę, że aż robi się śmiesznie. Nie wiem i pewnie się nie dowiem.
Tego filmu ma się nie brać na poważnie – ale jak zwykle, zasady są po to by je łamać. W treści znajdzie się kilka ciekawszych tekstów, które mogą zastanowić. Na przykład koncepcja Boga – idea, a sama wiara… można filozofować, i filozofować. Dla widza jednak ważne było to, że przy zabawnej treści mógł odetchnąć, a także i pomyśleć.
Z myśleniem jednak miał problem Jay-Z, a dotrzymujący mu Cichy Bob niekoniecznie, jednak to oni znacznie wzbogacają „Dogmę”. Bez nich tego filmu by nie było.
A, i ktoś wreszcie powiedział, że „Kevin sam w domu” wygrał miliony, bo komuś na tym zależało XDDD.
Produkcja jest tak dobra, że pozwoliłam sobie na popatrzenie w napisy końcowe. I wiecie, co? Jest smaczek, który Wam zapodam w screenach .
A to wszystko mi przypomina, że powinnam skończyć „Clerks”…