„Chłopaki z sąsiedztwa” uzyskał dwie nominacje do Oskarów w 1992 roku. I powiem szczerze, chyba trzeba pogratulować jury, że ich nie nagrodziła. Tak, tak, biały Cameron dostał Oskara, w ogóle biała supremacja, ale…
Ten film jest zwyczajnie nudny.
Rozumiem, że oni chcieli zagrać na nostalgii niczym w „Uśpionych”, ale tutaj całkowicie nie wyszło. I nie wiem, może to dlatego, że jestem białą, uprzywilejowaną kobietą, a ta społeczność obchodzi mnie tak, jak zeszłoroczna zima.
Mamy tu paczkę, którą śledzimy od szkoły do dorosłości. Ojciec głównego bohatera stara się, by syn wyszedł na ludzi i mu to rzeczywiście wychodzi. Niestety, warunki są trudne, bo to dzielnica typowo gangsterska, więc tak raczej słabo, jeśli chodzi o pozytywne wzorce.
Nie dostrzegłam w tej historii niczego ciekawego, niezwykłego, a gra aktorska była OK, raczej nic nadzwyczajnego. Ale za to Laurence Fishburne (Furia) tu wygląda na niezłe ciacho, a tak poza tym to bardziej dla chłopaków, niż babeczek ten film. Wnioskuję to po tym, że kolesie ciągle gadają o pukaniu się. No, ileż można…
To, czego współcześni tego filmu nie zauważyli to styl lat 90′. Bo wszystko jedzie latami 90′ i w zasadzie jest to potężny plus tego filmu, a dialogi są znośne, są ok. Ale znowu – po „Akolicie’ to chyba wszystkie filmy/seriale mają dobre dialogi.
Dobra…. nawet nie wiedziałam, że tyle się da napisać o „Chłopakach z sąsiedztwa”. Jeśli ktoś lubi historie o murzynach, to może to będzie coś dla niego. Nie mniej… uważam, że nie warto.
Jeden komentarz do “Boyz n the hood”