Bracia Coen chyba nie reprezentują filmów w moim guście, co jest o tyle interesujące, że niektóre z nich to czarny humor i kryminał, więc teoretycznie powinnam się dobrze bawić. Cóż – na „Bartonie Finku” nie bawiłam się za dobrze, a wręcz czasami leciało nudą. Zwycięzca Cannes 1991, nominowany do Oskarów 1992 w trzech kategoriach: rola drugoplanowa (Michael Lerner), dekoracje (Deniss Gassner, Nancy Haigh) i najlepsze kostiumy (Richard Hornung).
I powiem tak – kostiumy w żadnym przypadku nie zrobiły na mnie wrażenia, dekoracje też, aktorstwo… no, dobre aktorstwo jest i tyle. Aha, znowu widzimy Monka w akcji, tym razem młodego i zgrabnego. Zresztą, tu chyba dużo Żydów jest, ale nie o tym opowiada „Barton Fink”.
Jest 1941 rok. Barton Fink (John Turturro) odnosi spektakularny sukces na Broadwayu, więc Hollywood go zamawia. Facet więc jedzie spełnić swój największy sen o sławie… co się zamienia w jego największy koszmar, ale o tym widz dowiaduje się w połowie filmu.
Nie wiem teraz, czy mogę mówić spojlerowo – ale szczerze mówiąc, chyba by wypadało w tym przypadku.
Otóż – widać od samego początku, że wszystko jest w krzywym zwierciadle. Od hotelu, w którym zamieszkał Fink, po policjantów, którzy kompletnie sobie nie radzą ze złoczyńcą. Już nie mówiąc o parodiowaniu – do pewnego stopnia – relacji scenarzysta-producent, bo to, co tu się dzieje, to można to uznać za czyste złoto.
No, ale ja przez pierwszą połowę filmu się wynudziłam. Choć tak, produkcja płynie, ale to nie było tak dobre i świeże jak chociażby „Obiecująca.Młoda.Kobieta”. Dla obrony braci Coen mogę powiedzieć tylko tyle: „Barton Fink” to stary film, który prawdopodobnie w swych czasach był świeży i zrobił sporo zamieszania. Aha, i bez którego nie było niesamowitego zakończenia thrillera „Siedem”. Serio – tak oglądałam zakończenie Finka i miałam wrażenie, że „Siedem” niemalże kopiuje pewien pomysł, myśl, mroczną podstawę.
I cóż mogę powiedzieć? Jeśli lubicie braci Coenów – obejrzyjcie. Jeśli lubicie czarny humor – spróbujcie. W każdym innym przypadku stanięcie twarzą w twarz z tym dziełem może skończyć się marnie.
A może po prostu trzeba mieć odpowiedni nastrój na „Bartona Finka”?
Jeden komentarz do “Barton Fink”