Ten film – „Nieznośny ciężar wielkiego talentu” – to komediowy majstersztyk, szczególnie w czasach, kiedy większość ludu nie umie w komedie. Zresztą, jest to jeden z najtrudniejszych gatunków ogólnie.
W Katalonii porwana zostaje córka tamtejszego prezydenta, a tymczasem Nicholas Cage ma duże problemy życiowe. Żona wymaga rozwodu, córka nie chce go znać, a w portfelu zadłużenie.
Historia opowiada o strasznie pogubionym człowieku, który usiłuje wszystko sobie ułożyć na nowo. Na całe szczęście dla widza, robi to w niezwykle humorystyczny sposób. Właściwie, prawie śmiechom nie było końca, ale kurczę – bardzo dobrze się na nim bawiłam, obserwując krzywe zwierciadło branży filmowej, zawodu aktora, krzywe zwierciadło bycia artystą i… „Nieznośny ciężar wielkiego talentu” bardzo pozytywnie mnie nastroił. Tak po prostu, humorem.
Pewno można napisać o interpretacjach typu „Nicholas Cage gra tam siebie, wydarzenie to jest takie owakie”, ale właściwie po co. Tak, Nicki parodiuje tam siebie i wychodzi mu to bardzo dobrze. Ale… nie, nie chciałabym oglądać tej samej historii w formie dramatu, to byłoby nie do wytrzymania dla mózgu. Zrobili idealnie, zaznaczając pewne problemy branży artystycznej (szczególnie aktorskiej) w krzywym zwierciadle.
Na co jeszcze warto zwrócić uwagę, to to, że twórcy postarali się o znakomity soundtrack. Wprawdzie rzecz była prosta – kupno praw do jakiś muzyczek, ale to zrobiło robotę, sceny waliły w widza klimatem. OST tradycyjnie w komentarzu, co by nie spalać zasięgów .