Godzilla minus one

Po pierwsze – recenzje „Godzilli Minus One” wskazywały na to, że będzie smutno i wojenno. A po drugie to dzień dobereł i po trzecie, postanowiłam dołączyć do imprezy Godzillowej. Zapraszam, bo warto.

– Nie wierzę, że nie oglądałaś „Godzilli Minus One”! – ofuknęła mnie przyjaciółka, która nawijała któryś wieczór o tym fantastycznym filmie. W zasadzie, nie ma co się dziwić, bo o tym oskarowym hicie można mnożyć eseje.

A może by tak z początku o fabule?

1945 rok, końcówka II WŚ. Kamikadze wymiguje się od swojego obowiązku samobójstwa, ale trochę mu się wydarza spadnięcie z deszczu pod rynnę. Widzi bowiem Godzillę i widzi jej grozę. Wydaje się, że to jednostkowy przypadek, a on już może żyć tylko dalej, bo wojna się skończyła. Tyle że po jakimś czasie Godzilla wraca, wywołując jeszcze więcej szkód…

Tak, to prawda – przez większą część filmu obserwujemy portret psychologiczny pokolenia, które miało nieszczęście obczaić wojnę. Obserwujemy ich troski, obserwujemy też zmianę świadomości.

Bo „Godzilla Minus One” to przede wszystkim film

ANTYWOJENNY.

Japończycy w tym temacie zrobili coś moim zdaniem niezwykłego – zrobili film, który owszem, dotyka brzegu wojny. I oczywiście, wszystkie filmy, które opowiadają o latach powojennych mogą być antywojenne. Rzecz jednak w tym, że tu jest to namacalne aż do bólu kości. I nie mamy tu do czynienia z jakimiś ciężkimi klimatami, które by czyniły z „Godzilli Minus One” smuta. No właśnie – to nie jest smut. Film ogląda się bardzo płynnie i właściwie nie chce się od niego odchodzić.

Tak, żałuję, że nie poszłam na to do kina. Uważam, że Godzilla jako postać byłaby znacznie piękniejsza. Co więcej, sposób jej przedstawienia, ba! – sama sylwetka kojarzyć się może z… „Alien”. Tak, z tym Obcym, który jest tak przerażający, że aż piękny. Myślę, że na IMAXie bardzo łatwo byłoby to dostrzec, a tu – na ekranie kompika – jest trudniej, ale da się. To robią dobre filmy i chyba efekty specjalne, za które została doceniona, naprawdę są tego warte. Ale druga rzecz, która znacznie lepiej by wybrzmiała z ekranu IMAX’a to muzyka. Ta jest epicka, choć nie towarzyszy widzowi przez cały czas. Raczej twórcy postanowili stworzyć klimat i tam, gdzie jest cisza, tam jest cisza. A tam, gdzie jest epicka scena, tam ukazuje się typowa, japońska nutka do tego typu scen. I mi to nie przeszkadza.

🤦‍♀️

Popłakałam się na samym końcu filmu. I chciałabym powiedzieć, że ta ostatnia minuta jest naciągana, ale nie mogę. Bo to całość antywojenna. Może na chwilę oddam głos Asi…

– Bo w tych japońskich filmach to te ludzie giną jak głupi: popełniają samobójstwa, itp. Ten film od początku do końca pokazuje, że ludzkie życie jest ważne i że jeśli przetrwałaś, to ma to w sobie jakiś cel, a nie hańbę. To wręcz szokujące jak na japoński film.

Tak: w „Godzilli Minus One” czuć, że życie jest ważne. I może kilka momentów zapisze się w mojej głowie, ale jest jeden, w którym wojenne pokolenie przemawia do rozumu Młodego:

Pokolenie: Ej, Młody, to że nie byłeś na wojnie jest powodem do dumy.

To było pokazane w tak piękny, japoński sposób. Bo ten film jest bardzo japoński – widać tę ich emocjonalność, teatralność może niektórych scen… zresztą, co ja mogę mówić; warto samemu zobaczyć. Kto nie siedział w japońskiej kulturze, ten mało zrozumie, co mam tu na myśli.

Ale tak.

Popłakałam się nie dlatego, że to jest ciężki jak „Grobowiec świetlików” obraz, ale popłakałam się dlatego, że to jest lekki film, opowiadający o PIĘKNIE ŻYCIA.

Miejcie dziś piękny dzień!

PS.: Ale rozumiem te wszystkie interpretacje w stylu „Godzilla to taki posttraumatyczny obraz, wyrażenie strachów” itd. I szczerze mówiąc, zrozumiałam to dopiero oglądając to dzieło. Bo to jest dzieło, które może nie każdemu przypadnie do gustu, ale twórcom należy się uznanie za pokazanie wartości życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *